środa, 18 grudnia 2013

Rozdział 116



*Tydzień później*
Przez ostatnie 7 dni codziennie chodziłam do Candice, która opowiadała mi o zmarłej siostrze, swoich rodzicach, babciach i koleżankach ze szkoły. Grywałam z nią w różne gry, odkryłam jej słabość, uwielbia być czesana. Zrobiłam tuzin fryzur, jak nie więcej.
Spełniłam jej marzenie, 3 dni temu chłopcy odwiedzili ją w szpitalu, poznała się z Lily, której Candice bardzo przypadła do gustu, kiedy tylko moja córka przychodzi do mnie, od razu idziemy do Candice.
Wczorajszego dnia, wszystko było tak samo, prócz jednej rzeczy, która zdarzyła się wieczorem.
Obudziłam się wczoraj około 10:00 zażyłam poranną dawkę leków i zjadłam śniadanie, ubrałam się w krótkie spodenki i biały luźny top. Poszłam do Candice, tryskała radością, jak zwykle.
-To co dzisiaj robimy?- spytałam.
-Pójdziemy na spacer…
-Na spacer?- spytałam zdziwiona.
-Tak, właśnie, tylko się przebiorę z pidżam.
Nagle dziewczynka dostała ataku kaszlu, napiła się substancji z kubka, pokasłała i przestała, usiadłam na korytarzu oczekując wyjścia dziewczynki. Złapała mnie za rękę i wyszła na dwór, ze względu na to, że w szpitalu było oddział onkologii dziecięcej, na tyłach szpitala w parku był plac zabaw. Tam Candice pognała, huśtałam ją na huśtawce, śmiała się do rozpuku. Potem obeszłyśmy cały szpital dookoła rozmawiając z każdą chorą osobą i pocieszając ją. Candice miała zbawienny wpływ na chorych. Zamiast zmizerowanej twarzy widniał uśmiech i wdzięczność. Po około 3,5 godzinie wędrowania, zmachana pielęgniarka przerwała naszą wspólną schadzkę.
-Candice, wszędzie cię szukałam… Czas na leki, ty też Camille…
Rozłączyłyśmy się i każda poszła zażyć kolejną dawkę leków. Gdy wróciłam do pokoju zjadłam postawiony obiad.
Przez uchylone drzwi usłyszałam krzyki pielęgniarek, które wymawiały numer sali. Matka Candice biegła w stronę jej sali. Wybiegłam za nią. Tłum lekarzy stał i przez cały czas coś notował, mała była zupełnie inna niż przed trzydziestoma minutami, była blada jak ściana, a na jej brodzie była mała kropelka krwi, wyrzucono mnie z sali, ale wszystko widziałam przez szybę. Położyłam dłoń i wpatrywałam się w dziewczynkę, która co chwilkę dostawała ataku kaszlu. Wymiotowała krwią. Matka małej czuwała przy dziecku, Candice ciężko oddychała, pani doktor badała jej oskrzela.
Usłyszałam głos:
Ale to niemożliwe, dziś czuła się znakomicie…
Bardzo mi przykro, ale proszę się pożegnać z córką.
Ale jak pożegnać- darła się mama Candice- ona nie może umrzeć…
Przykro mi…
Spojrzałam na twarz blondyneczki, która nie całą godzinę temu rozmawiała z każdym kto był chory.
Patrzyła w moją stronę i uśmiechnęła się, uniosłam leciutko dłoń, pomachała mi, a z jej oczu poleciały drobne łzy. Spojrzała na matkę, która ucałowała jej dłoń i mała zamknęła patrzałki. Maszyn utrzymująca ją przy życiu wydała z siebie przeciągły długi dźwięk, a lekarzy przystąpili do defibrylacji i masażu serca. Jednak Candice nie dało się uratować. Umarła.
 Matka dziewczynki, krzyczała, a lekarze próbowali wyciągnąć ją z sali, uczepiła się łóżka i za żadne skarby nie chciała zostawić swojej już jedynej córki. W końcu wyszła i usiadła na siedzeniu trzęsąc się i łkając głośno, za chwilkę przybiegł mężczyzna, prawdopodobnie jej mąż. Chociaż sądząc po kłótni jaką przebyli domyśliłam się, że był to jej ex. Było mi strasznie smutno z powodu śmierci Candice. Ta mała sprawiała, że odżyłam, że nie bolała mnie głowa, wręcz zapomniałam co znaczy ból. Kobieta usiadła i zatopiła twarz w dłoniach. Spojrzała na mnie kątem oka.
-Wie pani, co teraz czuję?- spytała nieoczekiwanie.
-Niestety nie wiem…- odpowiedziałam ze spuszczoną głową.
Kobieta kopnęła stołek, który poleciał jakieś 20 metrów do przodu, weszła do sali i usiadła przy martwej już Candice. Wzięła Balbinę do ręki i znów wróciła na korytarz.
-Kazała ją pani przekazać…- podała mi lalkę, którą chwyciłam w dłoń.
Kiwnęłam głową i kobieta wróciła do pomieszczenia z córką. Wolnym krokiem przemierzałam korytarz, tuląc do piersi lalkę Candice, gdy weszłam do swojego pokoju zamknęłam drzwi na klucz i położyłam się do łóżka, odwróciłam się plecami do drzwi. Poleciała mi łza, którą otarłam. Wyczułam, że pod bluzeczką lalki jest coś. Wyjęłam karteczkę spod odzienia, widniały tam krzywe literki napisane dziecięcą ręką.
Zawsze będę przy Tobie :)
Uśmiechnęłam się. Chociaż znałam ją troszkę więcej niż tydzień bardzo żałowałam, że nie spędziłam z nią więcej czasu, nauczyłam mnie wiary w niemożliwe, wiary w wyzdrowienie…
Przez kilka kolejnych dni leżałam w łóżku rozmyślając o dziewczynce, lekarka wykonywała mi zabiegi i badania. Miałam nijaki humor, ale polepszył się on bardzo, gdy powiedziano mi, że mogę wrócić do domu. Myślałam, że popłaczę się z radości, a byłam tego bliska. Louis około godziny 11:00 przyjechał po mnie do szpitala, spakowałam rzeczy, ubrałam się w jeansy, sandałki i bokserkę na ramiączkach. Byłam strasznie blada w porównaniu z moją córką, czy choćby chłopakiem. Wsiadłam do samochodu i po 30 minutach znalazłam się pod domem, nie byłam tu prawie miesiąc… Weszłam do środka. Wszystko było wysprzątane, ale co najbardziej mnie zdziwiło, był zmieniony wystrój, całkowicie, ale wyglądało to jeszcze lepiej.
-Pomalowałeś wszystko sam?
-Nie, nie, chłopaki mi pomogli, a poza tym kilka dni temu Stan przyjechał, więc też mi pomógł. Lily ściągnęła buty i pognała na górę. Ja usiadłam w jadalni i odetchnęłam. Potem wyszłam na ogród chciałam się cieszyć każdą chwilą w domu. Louis powiedział, że zjemy wspólny lunch, który on przygotuje. Poszłam na górę, Lily usiadła w kącie i bawiła się lalkami. Miała wielki domek dla lalek, cały różowy. Usiadłam koło niej i pocałowałam ją w czoło. Obserwowałam córkę. Potem poszłam do sypialni i położyłam się na nasze łóżko. Nie wiem, kiedy zasnęłam, wiem, że obudził mnie zapach gulaszu. Zeszłam na dół, trochę kręciło mi się w głowie, ale doszłam, przy stole siedział mój chłopak i Lily zajadała. Po zjedzeniu posiłku postanowiliśmy pójść na spacer, bo była dziś piękna pogoda. Poszliśmy na plac zabaw. Zajadałam z Louisem watę cukrową, a Lily szalała na drabinkach i huśtawkach, od czasu do czasu przychodziła by się napić. Po 3 godzinach szaleństwa wróciliśmy do domu. Lou zapowiedział, że wieczorem chce mnie gdzieś zabrać, a Lily zostawimy u Liama i Danielle, tam też przenocuje. Mam się ubrać elegancko. Dochodziła 18:00 właśnie pojechał Louis zawieźć małą, a ja poszłam wziąć prysznic. Stanęłam przed lustrem, cóż wyglądałam okropnie wychudzona twarz, widoczne żebra, które przebijały się przez skórę, blade lica. Umyłam włosy i doprowadziłam się do stanu używalności. Nałożyłam na siebie różaną spódniczkę, białą koszulkę i czarny luźny żakiet, do tego balerinki. Gdy Louis o 18:30 wrócił byłam prawie gotowa, zeszłam na dół. Dawno nie widziałam go tak ubranego, miał czarne rurki, eleganckie buty, grzywkę zaczesaną do tyłu, tak jak lubię, białą koszulkę i czarną marynarkę. W rękach trzymał moje ulubione kwiaty. Tulipany. Tylko skąd on je wziął.
-Ślicznie wyglądasz…- powiedział.
-Dziękuję.
Musnął mnie w usta.
-To dla ciebie…- powiedział.
Uśmiechnęłam się i włożyłam kwiaty do wazonu.
-Możemy iść?- spytał.
-Tak.
Sięgnęłam po małą kopertówkę, gdzie schowałam lek i telefon. Taksówka zawiozła nas do The Chancery, wysiedliśmy przed wejściem głównym na nasze nieszczęście zjawili się tam paparazzi… Kelner zaprowadził nas na piętro, gdzie nikogo nie było, wszystko było w nastrojowym świetle, kolacja czekała na stole, Lou odsunął mi krzesło i pomógł usiąść. Nalał wody do kieliszka, ponieważ nie mogę pić alkoholu zażywając silne leki. Zabraliśmy się do jedzenia. Dojadłam ostatni kęs deseru, gdy Louis wstał z miejsca i skierował się w moją stronę. Odwróciłam krzesło, żeby go obserwować. Chłopak wziął głęboki oddech ujął moją dłoń w swoją i uklęknął.
Moje serce zaczęło gwałtownie bić…
Camille, jesteśmy ze sobą już długo…
Jego oczy tak pięknie błyszczały…
…i wiesz, że kocham cię strasznie mocno…
Był taki męski…
… pragnę ci powiedzieć, że chciałbym, żebyś została moją żoną, jeśli oczywiście się zgodzisz…
Uśmiechnął się, ale był zdenerwowany, posłałam mu promienny uśmiech…
Zgadzam się…
Otworzył przede mną pierścionek, był złoty, a na nim błyszczał się srebrny kryształek…
Jest śliczny…
Powiedziałam, a Lou nałożył mi na palec mieniące się świecidełko. Rzuciłam mu się w ramiona i namiętnie pocałowałam. Nagle zaczęła grać romantyczna muzyka, Lou porwał mnie na parkiet. Tańczyliśmy przytuleni do siebie.
Jestem z Tobą taki szczęśliwy…
Ja z Tobą też…
Do domu wróciliśmy około 22:00, podczas kolacji, około 21:00 wzięłam kolejną dawkę tabletek. Gdy wróciliśmy wzięliśmy wspólną kąpiel, a potem…


Nie wiem, ile z was dziś tu jeszcze zajrzy... W każdym razie... zapraszam do czytania tego i poprzedniego posta...
 Jutro mam z Ali koncert, trzymajcie kciuki!

Ps. Alice... Twoje prośby i błagania zostały wysłuchane... Całuję mocno i miłego uczenia się fizyki... :*****

2 komentarze: