środa, 18 grudnia 2013

Rozdział 115.



Gdy się obudziłam, córka spała koło mnie, TV był zgaszony, miarowo oddychała. Jej główka przytulała się do mojej klatki piersiowej. Pocałowałam ją w główkę i popatrzyłam się w ciemną przestrzeń.
Retrospekcja, 11 stycznia
 -Będę za Tobą tęskniła…
-Miśku, to tylko 4 dni…
-O 4 za dużo.
-Taka moja praca.
-No wiem.
Dotknął ręką brzucha i pocałował go, a następnie mnie w usta. Wplotłam swoje dłonie w jego brązowe włosy. Nachylił się nade mną, ale mój brzuch cisnął go. Wsunął język do moich ust. Mmmm… Podobało mi się. Szkoda tylko, że brzuch mi przeszkadzał… Już niedługo. Była godzina 11:20.
-Musisz już jechać.- szepnęłam.
-Zbyt dobrze mi tu z Tobą.- powiedział nie przestając całować.
-Naprawdę, jest już późno, jak wrócisz, to dokończymy.
-Już nie mogę się doczekać.
Chłopak wstał i poszedł na górę po walizkę, ja poszłam ubrać kurtkę i buty, nasunęłam na głowę czapkę i owinęłam się szalikiem. Lou zszedł z małą walizeczką koloru granatowego. Nałożył bordową czapkę i nałożył kurtkę, wsunął stopy do butów i wyszliśmy na dół. Wsiadłam do mojego Audi po stronie pasażera. Lou włożył bagaż do bagażnika i ruszyliśmy. Padał śnieg. Po 20 minutach byliśmy na Heathrow, wszyscy już byli Cara także. Przywitałam się ze wszystkimi, a potem pożegnałam się. Lou przytulił mnie i pocałował. Niepozornie dotknął brzucha i powiedział, uważajcie na siebie.
Cara pocałowała Hazzę tak namiętnie, że dłonie chłopaka zaczęły wędrować w stronę jej pośladków, ale klepnęła go tylko i pomachała. Uśmiechnął się i pokręcił głowę zrezygnowanie. Pomachałyśmy im i zniknęli w tunelu.
-Jedziemy do mnie?- spytała.
-Ok.
Wsiadłyśmy do swoich samochodów i 20 minut później byłyśmy u Cary w domu. Cara zaparzyła mi herbatę. Siedziałyśmy na kanapie i nudziłyśmy się. Potem dziewczyna przymierzyła każdy projekt sukienek i robiłam jej zdjęcia. Potem ona malowała mnie i wstawiała zdjęcia na Instagrama. Najzwyczajniej w świecie nam się nudziło. Potem zadzwoniłyśmy do chłopaków, ale gdy Hazza odebrał strasznie przerywało i chłopak napisał sms-a, że W Dublinie jest zawierucha i nie ma zasięgu. Potem zamówiłyśmy naleśniki ze szpinakiem. Zjadłyśmy i oglądnęłyśmy komedię. Gadałam potem przez telefon z mamą Louisa, a potem ze swoją. Zbliżała się 17:00.
-Chyba będę już się zbierać.
Wstałam i poczułam w spodniach coś ciepłego, Cara patrzyła jak moje jeansy staje się ciemniejsze.
-Co się dzieje?
-Wody mi odeszły.
-CO?!
-Cara, wody mi odeszły.
Złapał mnie skurcz tak silny, że aż usiadłam. Cara zadzwonił na pogotowie, ale w Londynie panowała podobna sytuacja jak w Dublinie, wiatr aż świszczał w oknach, a za nimi unosiły się tylko białe płatki.
(…)
Cara
Do nikogo nie mogę się dodzwonić… Słyszę wrzaski Camille, ale muszę siedzieć na poczekalni muszą ją przygotować do porodu, dalej dzwonię, teraz też wykręcam do pozostałych chłopaków. Zobaczyłam, że Camille ma numer do Josha, perkusisty. Wykręciłam.
-Halo?
-Bogu dzięki. Cześć tu mówi Cara, narzeczona Harry’ego. Czy ty jesteś teraz z chłopakami?
-Właściwie to w garderobie, oni mają teraz wywiad…
-Cholera, posłuchaj, Camille, dziewczyna Louisa jest w szpitalu i rodzi, jestem z nią, proszę cię powiedz to chłopakom, niech przylatują jak najszybciej…
-Jak tylko będą reklamy od razu im powiem.
-Dziękuję, jakby co to dzwoń.
-Ok.
Usiadłam na krześle, ale i tak zaraz wstałam.
(…)
Prawie po 6 godzinach moja przyjaciółka była wycięczona i nie miała siły na nic. Nagle usłyszałyśmy płacz dziecka, a mi poleciały łzy. Spojrzałam na lekarkę, trzymała w rękach małą dziewczynkę całą we krwi. Na głowie dziewczynka miała coś białego i wyglądało jak rozbite jajko.
-W czepku urodzona.- uśmiechnęła się kobieta i podała Lily pielęgniarce.
Camille zamknęła oczy i uśmiechnęła się prawie nie widocznie.
Przebrali moją przyjaciółkę i zawieźli do Sali. Ja wzięłam nasze torby i zadzwoniłam do chłopaków.
-Halo?!- odezwał się Louis.
-Już po.- odetchnęłam.
-Jak ona się czuję, jak Lily?
-Camille jest okropnie zmęczona, a Lily w czepku urodzona.
Zaczął się śmiać, wykrzyczał na cale gardło.
-JESTEM OJCEM!!!! WOOOHOOO…
-Louis?
-Tak, przepraszam, my będziemy jutro z rana, bo samoloty nie latają. Dbaj o nią.
-Nie ma sprawy.
-Cara, tak bardzo ci dziękuję, że byłaś przy niej i że ją wspierałaś.
-Lou, to moja przyjaciółka.
-Wiem, ale i tak dziękuję.
Potem zadzwoniłam do mamy Camille, która ze szczęścia się popłakała. Weszłam do Sali Camille pielęgniarka dała jej witaminy i dała się napić wody. Dziewczyna nic na oczy nie widziała. Pogłaskałam ją po dłoni i pocałowałam w czoło.
-Byłaś świetna.
Weszła lekarka.
-Jak ma się Camille?
-Śpi.
-To dobrze, sen to najlepsze lekarstwo. Proszę nie siedzieć długo…
-Dobrze.
Wyszłam na korytarz i kupiłam sobie kawę w automacie i usiadłam. Dopiłam ją, oparłam głowę o ścianę i zasnęłam.
Obudziło mnie szturchanie. Harry stał i pocałował mnie w usta.
-Kochanie.- przytuliłam go- gdzie Lou?
-U Cam.
-Przywieźli Lily?
-Za jakąś godzinę przywiozą. Robią jej ostatnie badania.
Otarłam ręką oko.
-Nie spałeś całą noc…
-Nie dało rady martwiliśmy się wszyscy, czy jest okej.
Niall usiadł po mojej drugiej stronie.
Camille
Otworzyłam oczy, Lou siedział i trzymał moją ręką. Miał na sobie zielony fartuch. Tak bardzo chciałam go przytulić, ale wszystko poniżej pasa mnie bolało. Pielęgniarka weszła do Sali i dała mi leki przeciwbólowe. Złapałam ją za rękę.
-Czy ona, czy moja córka, jest zdrowa?- szepnęłam.
-Jak ryba, zaraz ją przywiozę, tylko koleżanka musi ją ubrać.
Wyszła.
-Jak się czujesz?- spytał Lou.
-Okropnie, ale cieszę się, że mam płaski brzuch i wejdę w swoje stare sukienki.
Uśmiechnął się.
Chwilkę potem drzwi się otworzyły i kobieta w różowym fartuchu weszła z ubraną w różowe śpioszki dziewczynką. Moją słodką dziewczynką. Kobieta podała mi ją, żebym ją nakarmiła. Poinstruowała mnie i moja mała zaczęła ssać mleko z prawej piersi. To było takie piękne. Włosy miała ciemne. Lou wzruszył się i z jego oczu leciały kolejne łzy, wytarł je rękawem koszuli. Uśmiechnął się szeroko. Mała najadła się. Miała zamknięte oczka oddychała spokojnie. Czułam bicie jej malutkiego serduszka i przypomniało mi się jak usłyszałam je po raz pierwszy podczas usg kilka miesięcy temu.
-Chcesz ją potrzymać?
-Oczywiście, ale nie wiem, czy umiem.
-Włóż jedną rękę pod pupę, a drugą pod szyjkę, tak żeby je główka do tyłu nie uciekała.
Poradził sobie znakomicie. Uśmiechał się i zaczął nucić kołysankę i lekko kołysać Lily. Zasnęłam. Po chwili usłyszałam, jak weszła pielęgniarka, Lou dalej trzymał Lily.
-Uzupełniamy akt urodzenia.
-Lianna Tomlinson.- powiedziałam.
Spojrzałam na Louisa.
-Rodzice?
-Camille Montrose i Louis Tomlinson.- powiedział Lou.
(…)
Zasnęłam.
Obudziłam się na okropny posiłek, którego i tak nie zjadłam poza ziemniakami. Lou przynosił mi jedzenie. Potem Lily zaczęła płakać i nakarmiłam ją, następnie zasnęłam mi na rękach.
To już prawie cztery lata jak jestem matką tego małego niegdyś potworka, teraz mój potworek ma narzeczonego, planuje założenie rodziny i nawet ma wybrane imiona dla dzieci. Nie wiem czemu zaczęłam płakać. Łzy leciały mi ciurkiem.
-Boże, czemu ty płaczesz?- spytałam.
-Głupia jesteś…- odpowiedziałam sobie.
-Weź przestań…- mówiłam dalej.
Drzwi otworzyły się, a do mnie doszło jasne światło z korytarza. Lekarka weszła do środka.
-Camille?- spytała cicho.
-Tak?
-Mamy twoje wyniki z dzisiaj i są zadowalające, chciałam ci tylko tyle powiedzieć, jeśli przez kolejne 2 tygodnie takie będą wypuścimy cię do domu, ale będziesz brała mocniejsze leki…- szeptała.
Uśmiechnęłam się.
-Dobrze, dziękuję.
Kobieta wyszła.
-No i nie było powodu do płaczu…- powiedziałam.
Pocałowałam małą w policzek i znów zasnęłam. Gdy obudziłam się rankiem, małej nie było, na początku przestraszyłam się, ale mój telefon migał od wiadomości.
Zabrałem Lily, ale ślicznie wyglądałyście razem. XX.
Zjadłam śniadanie i poszłam wziąć prysznic. Potem odwiedziłam Candice.
-Już myślałam, że nie przyjdziesz…- powiedziała.
-Ja do ciebie? Żartujesz?- zaśmiałyśmy się- Balbina cię dziś nie odkrywała?
-Odkrywała, więc zobacz gdzie wylądowała.
Lalka wisiała na sznurku uwiązanym u nogi za oknem.
-Ona tak lubi…- powiedziała.
-Na pewno.
-Zagrasz ze mną w Scrabble?- spytała.
-Nie jesteś za mała na tę grę.
-Siostra mnie nauczyła korzystać ze słownika.
-Mądrze.
Usiadłam po turecku na jej łóżku, a ona po drugiej stronie.
Po prawie 2,5 godzinie grania z dziewczynką ograła mnie. Zawsze byłam mistrzynią… Ogrywałam całą rodzinę… Ale mała ośmiolatka ograła mnie perfidnie znajdując czasami słowa, których znaczenia nie znałam…
Do sali dziewczynki weszła pielęgniarka, niosąc leki.
-No, Candice, hop…- mówiła kobieta.
-Ale te zielone są niedobre, jak kupa…
Zaśmiałam się, pielęgniarka pokręciła głową.
-Codziennie mówisz to samo…
-Pani ich próbowała?
-Nie…
-Więc pani nie wie jak smakuje kupa…
-Chcesz być zdrowa?
-Tak, ale nie chcę tych tabletek.
-Musisz…- powiedziałam.
-Bo jak nie to zadzwonię do mamy.
Jej oczy zrobiły się większe.
-To ja je może wezmę, nie będziemy zawracać mamie głowy i tak ma dużo pracy…
Dziewczynka łyknęła wzdrygając się.
Pielęgniarka westchnęła głośno i wyszła z sali. Pięć minut później weszła do niej nasza lekarka i kazała mi iść na pobranie krwi. Po 20 minutach już uciskając żyłę w zgięciu łokcia przyszłam do dziewczynki. Lekarka badała ją i kręciła trochę głową.
-Ile kaszlałaś w nocy?
-Prawie całą.
-Musisz brać te leki, a szczególnie te zielone…
Dotknęła dziewczynkę palcem w czubek nosa i wyszła. Candice przewróciła oczami i wyglądnęła z sali.
-Czemu tu stoisz?- spytała.
-Nie chciałam przeszkadzać…
-Chodź.
Złapała mnie za rękę.
-Musimy zrobić dziś coś ważnego.
-Tak?
-Muszę napisać opis wszystkich moich zabawek i ty Camille, musisz mi pomóc. Bo ja nie piszę zbyt szybko, więc ja ci będę dyktować.
-A po co spisujesz zabawki?
-Oddaje większość do domu dziecka, gdzie pracuje moja ciocia.
-Aha…
Po prawie trzech godzinach pisania rozbolała mnie ręka, ale dziewczynka podziękowała mi dając batonika.
Lekarka kazała mi się udać na tomografię, a potem na wzięcie leków. Powiedziała mi, żebym nie przychodziła już dziś do dziewczynki, bo dostanie silne leki i musi dużo spać…
Kiwnęłam głową i pożegnałam się z Candice.
-Kiedy przyjdziesz?- spytała.
-Jutro…
-Czemu?- spytała markotna.
-Jestem zmęczona, a poza tym przyjeżdżają do mnie rodzice…
-Pozdrów ich ode mnie…
-Ty też pozdrów mamę…
-Ok., pa Camille.
-Pa Candice.
Weszłam przez białe drzwi położyłam się na specjalnym łóżku i zamknęłam oczy. Maszyna ruszyła się i widziała troszkę migając światełka nade mną. Po kilku minutach…
Dobrze, możesz wstać…
Jest ok., jest naprawdę ok., może rzeczywiście te nowe leki są uleczające…
Pielęgniarka dała mi dawkę tabletek, które popiłam wodą. Około 18:00 przyjechali do mnie rodzice na 2 godziny, Liz to już taka duża dziewczynka… Jest o rok starsza od Candice…
Gdy pojechali wzięłam prysznic i zjadłam obiad, potem w piżamach poszłam przejść się po korytarzu. Weszłam po cichu do sali Candice, która spała. Usiadłam na chwilkę na stołeczku koło łóżka. Tuliła do piersi Balbinę i Teodora. Uśmiechnęłam się do siebie i coś mnie podkusiło pocałować ją w czoło. Przypominała mi trochę Liz z wyglądu i z charakteru Lily, taka mieszanka dwóch moich małych dziewczynek. Louis zadzwonił z przeprosinami, że nie przyjechał z Lily, ale musiał pojechać do Manchesteru, by coś załatwić. Zapowiedział, że Cara z Harrym i Nathanem przyjdą do mnie.

Miło tak wrócić do dawnych momentów, prawda? :D
Miłego czytania!

6 komentarzy:

  1. Wspomnienia...
    Ale dlaczego to musi się skończyć jeszcze tak tragicznie...
    Ale cóż pogodziłam się z tym..

    OdpowiedzUsuń
  2. Lily jest już taka dużą! To prawda, czasem milo powspominać... Ja nie pogodziłam się z nadchodzącą śmiercią Cam, ale ciesze się, że te nowe leki pomagają! Z ogromną ciekawością oczekuje następnego rozdziału, ale jednocześnie mam świadomość, że wielkimi krokami zbliżamy się do końca tego opowiadania! Jak dobrze liczę to epilog pojawi się 23 grudnia przed świętami! Proszę nie sprawiaj, że będę tego dnia i nadchodzących czterech smutna, nie wiem, niech się stanie jakiś cud!
    Marzena ze Śląska

    OdpowiedzUsuń
  3. zgadzam się z Marzeną też nie chciałabym chodzić w wigilie cała zdołowana zapłakana i zapuchnięta :( przecież cudy się zdarzają !!!! Uwierz mi czytam wiele blogów ale jeszcze przy żadnym z nich nie byłam aż tak zdesperowana żeby zmienić zakończenie. Po prostu tak się wczułam w twoje opowiadanie że nie wyobrażam sobie że mogłoby się źle skończyć. Przecież wszyscy (wraz z nami ) będą tak strasznie cierpieć a co dopiero biedny Lou :'((((((
    BŁAGAM CIĘ JUŻ NA PRAWDĘ NA KOLANACH NA WSZYSTKIM ŻEBY CAM NIE UMIERAŁA!!!!!!!!!!!!

    zdesperowana do granic możliwości Julka

    OdpowiedzUsuń
  4. prosze niech nie umiera ja przy karzdym rozdzale płacze prosze niech zdarzy sie cud i to zniknie czy niech to bedzie jakis sen prosze......

    OdpowiedzUsuń
  5. 11 stycznia to moje urodziny :D ♥

    OdpowiedzUsuń