wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział 114



Otworzyłam oczy i od razu ból w czaszce się nasilił. Próbowałam się ruszyć, ale lekarka powiedziała.
-Nie ruszaj się proszę, jesteś w trakcie badania tomograficznego.
Zamknęłam oczy, a ból rozrywał moją czaszkę. Czerwone światło z góry zgasiło się, a ja na specjalnym łóżku wyjechałam z urządzenia.
-Camille, jest źle, w twoim mózgu jest zbyt duże ciśnienie wewnątrzczaszkowe.- chciałam się odezwać, ale czułam jak coś wbiło mi się w lewą skroń i uniemożliwiło mowę- nic nie mów teraz, podamy ci leki przeciwbólowe…- otworzyłam oczy i pomachałam ręką, jakbym chciała coś napisać.
Podała mi notatnik, a moja trzęsąca się ręka napisała w miarę równo: Louis and Lily.
-Poinformowałam Louisa jak tylko cię tu przywieziono, Lily została u twojej przyjaciółki, tak mi powiedział…
Kiwnęłam prawie niewidocznie głową i zamknęłam oczy.
-Na razie nie będę ci tu nikt wchodził, jeśli będziesz chciała to pielęgniarka jest w pokoju obok i wystarczy, że klikniesz ten guzik…- wskazała palcem na mały punkcik zaraz obok mojej dłoni.
Pokiwałam delikatnie głową i przykryłam się kołdrą. Zasnęłam, ale ból rozrywał mnie na strzępki, nie raz leciały mi łzy. Straciłam poczucie czasu, nie mogłam nic powiedzieć, oddychałam przez nos i wpatrywałam się we wskazówki zegara, które robiły tik-tak, tik-tak… Raz były zamazane, a raz bardzo wyraziste… Zbliżał się wieczór, światła jarzeniowe paliły się coraz słabiej, pielęgniarka weszła do środka i sprawdziła, czy wszystko gra.
-Czy dalej panią boli?- spytała cicho.
Podniosłam lekko rękę i zrobiłam taki ruch nią, że tak średnio.
-To dobrze, znaczy leki działają… Zawołam panią doktor… Może jest pani głodna?
Pokiwałam przecząco głową.
Jedzenie było ostatnią rzeczą, którą pragnęłam widzieć. Pierwszą był Lou. Moje oczy znów zaczęły łzawić, a zegar robił coraz cichsze tik-tak. Zasnęłam.
-Tak, ja też tak sądzę, spytamy najpierw jej chłopaka, jeśli on się zgodzi to ona też się zgodzi…
-Wie pani, co tu się będzie działo?
-Wiem, wiem, dlatego położymy ją na oddziale onkologii dziecięcej, nikt nie pomyśli, że dorosła może leżeć z dziećmi. 
-Racja.
Otworzyłam oczy, a pielęgniarka podeszła i spojrzała w moje oczy świecąc małą latarką.
-Camille spróbuj coś powiedzieć…- powiedziała lekarka.
Odchrząknęłam, ale to mnie nie bolało…
-O co paniom chodziło?- spytałam półgłosem.
Spojrzały się na siebie i wiedziałam, że żałowały tej rozmowy tu.
-Nie to nie ważne…
-Chcę wiedzieć, jeśli to było o mnie.
Nagle zapikał pager pielęgniarki i ta wyautowała się.
-Masz gościa…- powiedziała lekarka i wpuściła do sali Carę.
Ten ból w jej oczach, płakała i było to ewidentnie widać, trzymała mały bukiecik w prawej ręce, a w lewej maleńkie pudełeczko.
-Hej…- powiedziała łamiącym się głosem, zrobiła podkówkę i spojrzała się w okno.
-Hej…- odpowiedziałam jej.
-J… j… ja… jak… się czujesz?
-Bywało lepiej…
-Cam…- zaczęła.
-Wiem, co chcesz powiedzieć, nie przepraszaj, to ja powinnam cię przepraszać, że stchórzyłam, nie wiem dlaczego, ale twojej reakcji bałam się najbardziej, bo faceci jakoś zawsze dadzą sobie radę, ale ty jesteś drobną kobietą, moją kochaną siostrą, za którą od zawsze Bogu dziękowałam…
Podniosłam swoją dłoń i otarła sobie łzy.
-… i jak sobie przypomnę ile razem przeżyłyśmy, to nie mogę uwierzyć, że to wkrótce się skończy, że zostanę bez ciebie, a raczej już mnie nie będzie…
-… nie mów tak…- mówiła szeptem, a łzy leciały jej jak potok.
-… ale taka jest prawda, Cara, nie oszukujmy się, zostało mi nie wiele czasu, chcą mnie na stałe zamknąć w szpitalu, nie będę już widywała was tak często…
-…Będziesz, bo będziemy do ciebie przychodzić…
-To już nie jest to samo, gdy razem chodziłyśmy na shoppingi, albo jak byłam reżyserką twojego pierwszego pokazu…- łkałam- albo chociażby jak godziłaś się z Harrym i przez pół godziny musiałam stać na deszczu… Tyle pięknych chwil może się skończyć w jednym momencie, gdy odkrywasz, że jesteś śmiertelnie chory…
-…proszę cię, nie mów tak, bo zaraz będę wyła…- płakała, ale się uśmiechnęła.
-…a jak ty się czujesz?
-Dobrze…
-Wiadomo jaka płeć?
-Jeszcze za wcześnie…
-Co masz w tej torebce?- spytałam.
-Zapomniałabym…- powiedziała Cara.
Wyciągnęła z torebeczki małą paczuszkę.
-To jest dla ciebie…- powiedziała i położyła na szafce.
-Otworzysz?- spytałam.
Kiwnęła głową.
Otworzyła mieniące się wieczko, a moim oczom ukazał się złotawy słonik z uniesioną trąbą, ten sam, który dostała Cara ode mnie na podróż poślubną.
-Nie mogę go przyjąć, on był dla was…
-Szczęście bardziej przyda się tobie, kochana…
-Ale…
-Nie, proszę nie odmawiaj…
Wcisnęła mi go w dłoń, wcześniej muskając ustami trąbę słonia.
Do sali wszedł Louis. Cara wstała z miejsca.
-Nie będę wam przeszkadzać, pewnie musicie pogadać, wpadnę niedługo…
Ucałowała mnie w policzek i wyszła z sali. Po godzinnych namowach Louisa zgodziłam się na zamieszkanie w szpitalu, powiedział, że przywiezie mi rzeczy z domu. Będę miała do dyspozycji salę, na której będę tylko ja, będę miała tam telewizor, stałe podłączenie do Internetu, szafę, własną łazienkę itd. Lily od dwóch dni jest u Harry’ego i Cary, Louis siedział tu przez 36 godzin i czekał na jakiekolwiek wieści.
Po kilku dniach pielęgniarki pomogły mi wstać z łóżka, a po godzinnej pomocy śmigałam już sama. Ubrałam się w dresy, bo nienawidzę tych szpitalnych pidżam. Związałam włosy w wysoką kitkę, naładowałam telefon i wolnym kroczkiem poszłam zobaczyć całe piętro dziecięce. Mijałam kolejne sale małych dziewczynek w kolorowych chustach na głowie, bawiących się ze sobą. Na końcu korytarza miałam zawracać, ale moją uwagę przykuła dziewczynka może 8- letnia, jej główkę też zdobiła chusta, tyle, że wychodził z niej piękny blond warkocz. Coś mnie podkusiło, żeby tam wejść. Trzymała szmacianą lalkę i rozmawiała z nią.
-Balbina, ja cię ostrzegam, jeśli znów będziesz mnie odkrywać w nocy, to będziesz spać w nogach.
Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
-A ja pani jeszcze nie znam…
-Jestem tu nowa.
-Jak ma pani na imię?
-Camille.
-Ładnie, jestem Candice…
Podała mi rączkę, a ja ją uścisnęłam.
-Mam koleżankę modelkę Candice…
-Tak? Ale fajnie…
Moją uwagę przykuł ogromny plakat na bocznej ścianie, pięciu chłopaków uśmiechało się do ośmiolatki.
-Za co ich lubisz?- spytałam.
-Kiedyś moja starsza siostra była ich wielką fanką, była na ich koncercie i zawsze mi mówiła, że oni są prawdziwi, że nie kłamią, nie udają…
Mała zaczęła silnie kaszleć, napiła się jakiegoś płynu i przeszło jej.
-Jak ma na imię twoja siostra?
-Miała na imię Audrey.
-Miała?
-Zmarła na raka mózgu…
Candice zamknęła oczka i zaczęła płakać.
-Przepraszam cię… Nie chciałam, nie wiedziałam.
-To ja przepraszam ale czasami lubię sobie popłakać…
Uśmiechnęłam się.
-Jak bardzo ich lubisz?- spytałam po chwili.
-Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo…
-Jeśli tak bardzo to daję ci słowo honoru, że oni jeszcze w tym tygodniu przyjdą do ciebie…
-Zna ich pani?
-Moja przyjaciółka jest żoną Harry’ego, a ja jestem dziewczyną Louisa…
-To ty, znaczy pani, jest tą Camille. Nie poznałam ciebie, to znaczy pani.
-Mów mi proszę po imieniu…
-Dziękuję… A przyprowadzi pani Lily, uwielbiam ją…
-Pewnie…
Do sali weszła brązowowłosa kobieta z misiem i czekoladkami w rękach.
-Nie przeszkadzam?- spytała.
-Mamo, miałaś przyjść wcześniej…
-Przepraszam, ale były korki…
-Najważniejsze, że przyniosłaś Teodora…
Kobieta wręczyła jej misia, Candice ucałowała jego pyszczek i położyła koło Balbiny.
-Wy się nie znacie…- powiedziała Candice zwróciła się do nas- Camille, to jest moja mama Estere, mamo to jest Camille.
Wyciągnęłam dłoń w stronę kobiety, która serdecznie potrząsnęła ją.
-Córciu, mówiłam ci, żebyś nie zaczepiała chorych…
-Ale mamo…- zbulwersowała się.
-To ja przyszłam do niej.- odpowiedziałam za dziewczynkę.
-Aha…- uśmiechnęła się.
-To ja nie będę przeszkadzała, pa Candice, do widzenia.
-Do widzenia, miło było panią poznać.
-Papa Camille, trzymam cię za słowo.
-Pa.
Wolno podreptałam w stronę mojego pokoju, co mnie zdziwiło drzwi były otwarte.
Weszłam po cichu do środka. Lily siedziała na łóżku, ściągnęła buciki i przykryła się kocykiem. Louis wyciągał rzeczy z małej torby.
-A wy co się tu tak wkradacie?- spytałam.
-Mama!- krzyknęła Lily i przytuliła się do mnie, brakowało mi tego mojego szkraba. Gdy po chwili odkleiła się ode mnie, Louis przytulił mnie i pocałował w usta.
-Gdzie byłaś?
-Przejść się… A właśnie…
-Co jest?
-Mam prośbę Lou, do ciebie i do chłopaków…
-Jaką?
-Jest taka jedna dziewczynka, która jest waszą fanką no i obiecałam jej, że przyjdziecie ją odwiedzić.
-Co ty znów wykombinowałaś?
-No nic, ale obiecałam jej.
-Ok., zgarnę ich…
-Dziękuję.- pocałowałam go mocno.
-Twoi rodzice przyjadą jutro z Lizzie odwiedzić cię.
-Mama nic mi nie mówiła…
-… bo to miała być niespodzianka…
-… spaliłeś ją…- zaśmiałam się głośno.
Moja mała usiadła mi na kolanach, zobaczyłam, że pani doktor przechodzi koło moich drzwi.
Wyszłam szybko z pokoju i zatrzymałam ją.
-Coś nie tak?- spytała.
-Nie, nie, jest ok., ale mam do pani pytanie.
-Tak?
-Na oddziale macie dziewczynkę, która ma na imię Candice… Chciałam się spytać co jej jest, jeśli mogę…
-Ta mała zna każdego w tym szpitalu, ma niesamowitą pamięć, jestem jej lekarką prowadzącą, więc mogę ci powiedzieć- wzięła głęboki oddech- ma raka płuc.
To dlatego tak kaszlała.
-Ale to jest jakieś wczesne stadium, prawda?
Uśmiech na jej twarzy zniknął i pojawił się smutek.
Zaprzeczyła.
-Dziewczynka jest w podobnej sytuacji do ciebie, Camille. Nowotwór jest złośliwy, ale utrzymujemy ją przy życiu lekami i wszystko jest ok. A tak odchodząc od tematu, to czy zapoznałaś się może z nią.
Kiwnęłam głową.
-Przepraszam muszę iść zbadać pacjenta, potem do ciebie wstąpię.
Weszłam do pokoju.
-Masz załatwioną wizytę One Direction.
Uśmiechnęłam się, Louis siedział na fotelu i pociągnął mnie za rękę, usiadłam mu na kolanach, chłopak musnął moje nagie ramię.
-A ty jak w przedszkolu?- spytałam małą.
-Dobrze.- powiedziała uśmiechnięta.
-Ma chłopaka.- szepnął mi do ucha Lou.
Mało oczy mi na wierzch nie wyszły, moja prawie 4-letnia córka ma już chłopaka. Nie wierzę!
-Lily?
-Tak?
-A jak nazywa się ten twój kochaś?
-Timmy.- zarumieniła się.
-Timmy, ładne imię prawda Lou?
-Śliczne…
Zaczęła bawić się włosami spiętymi w kitkę. Nagle Louis dostał ważny telefon z mangamentu, okazało się, że musi coś jeszcze podpisać.
-Muszę jechać…- powiedział niepocieszony.
-Rozumiem.
-Chodź Lily, jedziemy…
-Nie…- powiedziałyśmy jednocześnie.
-Niech zostanie, nudzi mi się tu samej, na tyłach szpitala jest ogrodzony park, pójdę tam z nią…
-Ale…
-Niech zostanie Lou, muszę z nią spędzać jak najwięcej czasu…

Kiwnął głową pocałował mnie w usta, a Lily w policzek, bo nadstawiła się… Louis wyszedł.
Przebrałam się w bardziej wyjściowe dresy zwężane u dołu, czarną bluzę i rozpuściłam włosy. Świeciło słońce, Lily wyciągnęła z torebeczki różowe okulary przeciwsłoneczne i nałożyła je na nos. Złapała mnie za rękę i wyszłyśmy na dwór tylnim wejściem, maj. Piękny miesiąc w Londynie. Usiadłam z nią na ławce. Mała zwróciła twarz w stronę słońca i grzała policzki. Usiadłam bokiem, żeby ją obserwować. Podparłam głowę ręką i słuchałam opowieści z przedszkola, jak Timmy się jej oświadczył i dał jej plastikowy pierścionek, albo jak pani przesadziła Timmy’ego z jej stoliczka, bo za dużo rozmawiali, albo jak powiedziała mi, że wie jak nazwie swoje dzieci…
Śmiałam się do rozpuku. Lily popatrzyła nagle na coś za mną.
-Co jest pysiaczku?- spytałam.
-Tam, jakiś pan robi zdjęcie.
Odwróciłam się lekko i wróciłam wzrokiem na małą.
-Nie przejmuj się nim…- powiedziałam.
Lily opowiadała dalej, zeszło nam 1,5 godziny i siedziałyśmy tak dopóki pielęgniarka nie zawołała mnie na badania, na codzienne pobranie krwi. Złapałam Lily za rękę, od czasu do czasu oglądała się w miejsce, gdzie stał facet z aparatem. Weszłyśmy do pomieszczenia, pielęgniarka powiedziała Lily, żeby usiadła na krzesełku i grzecznie siedziała. Pobrała mi szybko krew, a małej dała naklejkę z napisem Dzielna Dziewczyna.
-Ale to mama jest dzielna…
-Ty też…
Powiedziałam i pocałowałam ją w głowę. Minęłyśmy na korytarzu wolontariuszy i ruszyłyśmy ku mojemu pokojowi. Tam trochę zmęczona położyłam się do łóżka, a Lily włączyłam bajki, przykryłam ją kołdrą i przytuliłam do siebie. Zasnęłam, ale przez cały czas czułam obecność córki, głaskała mnie po głowie. Czasami śmiała się z Patryka ze Spongeboba. 


Miłego czytania! Do jutra!

4 komentarze:

  1. Camilla błagam Cię nie uśmiercaj jej... Na kolanach Cię proszę nie rób tego..


    Chyba raczej jest za późno prawda ?


    Szkodaaaa..


    Ona musi żyć....



    Musi !

    OdpowiedzUsuń
  2. Ona nie może umrzeć ;'''(

    OdpowiedzUsuń
  3. Popieram wszystkie poprzednie komentarze! Cam nie może umrzeć! Nie może po prostu! Tak mi jej szkoda, strasznie się o nią boje! Proszę jeszcze raz nie uśmiercaj jej! Czekam w napięciu!
    Marzena ze Śląska

    OdpowiedzUsuń
  4. błagam cię ja się niedługo odwodnie jak będę te rozdziały czytać ;'(((
    jeszcze raz cię błagam nie zabijaj jej :(
    błagam błagam błagam

    OdpowiedzUsuń