środa, 20 listopada 2013

Rozdział 87.



1 grudnia, 4:45
Otworzyłam oczy i usiadłam. Leżałam na trawie pokrytej śniegiem, miałam bose stopy, ale nie czułam zimna, wstałam z ziemi i ruszyła wąską alejką do przodu, miałam na sobie białą sukienkę do kolan. Zaczęłam się przedzierać przez drzewa, które nagle stanęły mi na drodze i osaczyły. Próbowałam uciekać przed czarną chmurą, która nadchodziła. Krzyczałam, jednak gdy mnie wciągnęła, czułam przerażający ból w głowie, ale był tak okropny, że powoli traciłam panowanie nad ciałem, zamknęłam oczy i nastała ciemność…
Poczułam jak ktoś mocno mną trzęsie. Otworzyłam oczy to był Lou, pomógł mi usiąść i przytulił mnie.
-Kochanie, dlaczego krzyczałaś?
-Ja… nie wiem…
Moje całe ciało się trzęsło, pocałował mnie w czoło i mocniej przytulił. Odetchnęłam na widok naszej sypialni.
-Przynieść ci coś do picia?- spytał.
-Nie, ja… nie odchodź…
-Nie odejdę…
Schowaliśmy się pod kołdrę. Chłopak otulił mnie ją i pocałował w czoło. Dopiero teraz poczułam jak łzy spływają mi po policzku. Otarł je i wtuliłam się w jego nagą klatkę piersiową.
Od jakichś dwóch tygodni jesteśmy w domu w Londynie.
8:59
Obudziłam się wypoczęta, a przede wszystkim było mi strasznie gorąco. Spałam w tej samej pozycji, wtulona w Louisa, który lekko głaskał mnie po głowie. Nucił coś, znałam tę melodię. Bardzo dobrze ją znałam. Była to melodia z „Dzwonnika z Notre Dame”, tak… Otworzyłam oczy i spojrzałam na chłopaka, który uśmiechnął się.
-Dzień dobry…- powiedział.
-Dzień dobry…- odpowiedziałam.
-Wyspałaś się?
-Nie wiem… chyba tak…
-Co śniło ci się w nocy?- spytał marszcząc brwi, w jego oczach dojrzałam miłość.
-Ja… to było dziwne…- opowiedziałam mu wszystko.
-Rzeczywiście jakiś dziwny sen, zapomnij o nim…
Kiwnęłam głową.
-Chodź, pójdziemy coś zjeść.- powiedział i musnął mój policzek.
-Patrzyłeś, czy Lily śpi?
-Patrzyłem i nie spała, ale bawiła się.
-Zrobię jej jedzenie.
Wstałam z łóżka i wzięłam na ręce Lily, jej już troszkę przydługie włoski opadły jej na czoło i połaskotały nosek. Odgarnęłam je. Lily trzymała w rączce pieska od Zayn’a. Włączyłam wodę w czajniku i zaczęłam jej robić kaszkę. Gdy była gotowa, nakarmiłam ją, a Lou w tym czasie robił śniadanie. Gdy mała była najedzona przystąpiliśmy z Louisem do jedzenia.
-Lou, ja chciałabym wrócić do śpiewania…- oznajmiłam.
Zapanowała dłuższa chwila ciszy.
-Nie mogę już wytrzymać w domu, chcę wrócić do takiego tempa tak jak dwa lata temu... Chcę nagrywać płyty, koncertować, poświęcać się ludziom…
-Pierwszorzędnie powinnaś poświęcić się Lily…- był zły.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
-Myślałam, że będziesz mnie wspierał w tym, co lubię robić…- powiedziałam poddenerwowana.
-Nie to, że ja nie chcę cię wspierać, ale…
-Ale co?
-… sądzę, że powinnaś zostać jeszcze w domu z Lily…
-Ja już nie mogę, nie daję rady, a jak ciebie nie ma to już w ogóle, dni wyglądają tak samo, od czasu do czasu pojadę do rodziców moich, albo twoich, albo odwiedzę Carę… Zostałam kurą domową.
-Nie mów tak, opiekowałaś się dzieckiem.
-Wiem, ale już nie chcę tak żyć…
-Jesteś matką…
-To, że jestem matką, nie oznacza, że mam całkowicie poświęcić się dziecku, nie uważasz, że moje potrzeby też są ważne…
-Są ważne, ale opieka nad Lily jest ważniejsza…
-Ok.
Wstałam od stołu i poszłam na górę. Zamknęłam się w łazience i weszłam pod gorący prysznic. Byłam strasznie zła. Myślałam, że Lou będzie sam mnie zachęcał do powrotu na scenę, a tu wyszło szydło z worka. Przecież kocham Lily nad życie, ale ja też chcę się wykazywać. Louis śpiewa, większość roku nie ma go w domu i tak naprawdę mam cały dom na głowie. Nie mam mu tego za złe, ale uważam, że powinien mnie wspierać. Przecież jest wiele gwiazd, które po ciąży wróciły do pracy, już po tygodniu. A ja siedziałam w domu, od 5 miesiąca ciąży, aż do teraz, gdy Lily ma 11 miesięcy. KONIEC. KROPKA.
Usłyszałam pukanie do drzwi.
-Cam, otwórz.- mówił znowu kojącym głosem.
-Po co?- spytałam.
-Chcę pogadać.
-Ale o czym? Ja skończyłam tę rozmowę, jak chcesz to mogę siedzieć z Lily, aż skończy 16 lat, zadowolony?
-Nie, Camille proszę cię otwórz.
Nie odezwałam się i wyszłam spod prysznica. Wytarłam się i wyszłam z łazienki owinięta ręcznikiem omijając Louisa. Nałożyłam czystą bieliznę i dresy, które spodobały mi się, odkąd zaszłam w ciążę. Trzeba będzie się przyzwyczaić do noszenia spódniczek. No bo zaczynam znów śpiewać. Wszedł do sypialni stał za mną jakieś 5 metrów. Nic nie mówił.
-Powiedz, że w ogóle wisi ci to, że chciałabym być szczęśliwa.
-Nie mów tak… Bardzo mi na tym zależy…
-To to pokaż.
Odwróciłam się w stronę Louisa. Podszedł do mnie i namiętnie pocałował. Ja jednak byłam nieugięta, oderwałam się i wyszłam z sypialni. Zeszłam na dół i zaczęłam zmywać naczynia. Lily bawiła się. Spojrzałam na nią. Mój mały aniołek patrzył się na mnie i co chwilkę szczerzył. Wyciągnęła ku mnie rączki, więc wzięłam ją w ramiona. Położyła dłoń na moim policzku i uśmiechnęła się. Położyła główkę na ramieniu, pocałowałam ją w główkę. Lou zszedł na dół i usiadł na schodach.
-Cam, nawet jeśli poparłbym cię w tym, to co z Lily?
-Albo brałabym ją w trasę, albo zostałaby u mojej mamy. Ona teraz nie pracuje, a bardzo za nią tęskni, na pewno się zgodzi.
-A nie chciałabyś widzieć jak stawia pierwsze kroki sama?
Chciał mnie od tego odwieźć psychologicznie. Głupia nie jestem.
-Naprawdę chcesz sprawić, żebym miała poczucie winy?
-Nie…
-Do tego zmierzasz…- powiedziałam.
Dzwonek do drzwi. Louis wstał i otworzył. Harry.
-Ty jeszcze nie gotowy? Jedziemy na próbę… Cześć Camille.- powiedział.
-Hej.- odpowiedziałam.
-Zaraz się przebiorę i jedziemy.
Hazz wziął Lily ode mnie i zaczął robić do niej głupie miny. Mimowolnie uśmiechnęłam się. Po dwóch minutach Lou zszedł, a ja wzięłam małą od Harry’ego. Usiadłam w salonie na kanapie. Lou podszedł, żeby mnie pocałować, ale odwróciłam twarz, westchnął cicho i pocałował Lily. Harry zauważył zmianę w moim zachowaniu w stosunku do Louisa, czasem nie dawałam rady go wypuścić, tak długo się z nim żegnałam.
-Wrócę koło 15:00.- powiedział.
-Na razie Cam.- powiedział Harry.
-Pa.
Zamknęły się drzwi.
Postanowiłam pójść z małą na spacer. Ubrałam długie spodnie, grubą kurtkę, emu nałożyłam czapkę na głowę i owinęłam się szalikiem. Lily ubrałam kombinezon, grube skarpetki i śniegowce, na głowę nałożyłam czapeczkę i nałożyłam jej rękawiczki. Wzięłam tylko telefon i klucze. Wyjęłam ze schowka sanki. Wyłożyłam je kocykiem i posadziłam Lily, oparła się i uśmiechała, chociaż mroźne powietrze sprawiało, że jej policzki stały się momentalnie czerwone. Poszłyśmy do parku, gdzie wszystkie ścieżki zasypane były śniegiem, ciągnęłam Lily na sankach, mówiła: Ma-ma, ma-ma, ta-ta, go-go. Obeszłam cały park. Lily chciała wysiąść, więc złapałam ją za dłonie i pomogłam. Chodziła w te i z powrotem. Ulepiłam śnieżkę i podałam jej do rączki. Nagle Lily puściła moje ręce i trzymając się pobliskiej ławki stała samodzielnie.
-Pięknie, słonko…- powiedziałam.
Puściła się, zrobiła jeden krok i bach.
Zjadła chyba trochę śniegu. Podniosłam ją i dałam buziaczka w czerwony nosek. Posadziłam ją w sankach. Zaczął dzwonić telefon.
-Halo?- spytałam.
-Cam?
-Tak, a kto mówi?
-Tu Gemma.
-O hej…
-Mam pytanie, nie wiesz, gdzie jest Cara? Bo nie ma jej w domu…
-Nie mam pojęcia, może pojechała do biura…
-A Harry?
-Na próbie.
-Cholera, chyba będę musiała na niego poczekać.
-A jesteś pod ich domem?
-Tak.
-No to wpadnij do mnie, ja jestem teraz w Richmond Park z Lily. Jesteśmy naprzeciwko Starbucksa. To niedaleko od domu Cary…
-Dobra, to ja za chwilkę będę.
-Czekamy.
Lily znowu zeszła z sanek i próbowała chodzić, ale za każdym razem, gdy się chwiała łapałam ją. Za 10 minut Gemma pojawiła się po drugiej stronie jezdni. Pomachała mi. Przeszła. Miała na sobie granatową kurtkę, beżowy komin i beżową czapkę, czarne rurki oraz czarne długie emu. Wyciągnęłam ręce i przytuliła się do mnie.
-Ooooo… Jak ja się za wami stęskniłam?- powiedziała melodyjnym głosem.
-A jak ja za tobą…
Gemma oderwała się i spojrzałam na stojąco przy sankach Lily.
-A jaka ta dziewczynka jest duża… Nie widziałam was ze 3 miesiące, jeszcze wtedy nie chodziłaś…- zwróciła się do małej.
Wzięła ją na ręce i dała buziaczka w policzek.
-Masz ochotę na kawę u mnie w domu?- spytałam.
-Chętnie.
Posadziłam Lily na sankach. Gemma zapytała, czy może ciągnąć je. Z przyjemnością oddałam jej sznurek.
Mała śmiała się, a Gemma opowiadała mi co słychać w domu. Zaczęłyśmy gadać o ślubie Cary i Harry’ego. Mówiła mi, że popłakała się wraz z jej mamą na tę wieść.
Doszłyśmy do domu, rozebrałyśmy się z kurtek, czapek i szalików. Rozebrałam także Lily. Posadziłam ją w huśtawce w kuchni i zaparzyłam wodę na kawę. Zalałam dwa kubki i zrobiłam papkę z marchewki i jabłka dla Lily. Zjadła i położyłam ją w łóżeczku. Rozmawiałyśmy o różnych rzeczach. Przerwał nam dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć. Cara. Przywitałam się z nią, była cholernie zaskoczona wizytą Gemmy, ale była bardzo szczęśliwa, że widzi przyszłą szwagierkę.
Zrobiłam kawę także Carze i zaczęłyśmy gadać o ślubie.
-Jak z sukienką?- spytałam.
-Właśnie chciałam wam zakomunikować, że…


Miłego czytania!

3 komentarze:

  1. GRRRR! -,- czemu przerwaałaś w tym momencie???!!!! :)
    ROZDZIAŁ ZAJEBISTY! <3
    I ZNOWU JESTEM PIERWSZA. YEAAAAHHH :D
    PRZEPRASZAM ŻE PISZE CAPS LOCKIEM :D

    mrrrr, dawaj nextaa. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. żeee ? Now tym momencie :D Ale świetny rozdział. Cam ma rację, że postawiła się Louisowi. :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Motywacja do dalszego czytania? Ciekawe. Jeszcze to w ciągu zdania. Niesamowite hahaha. Ale tak serio to rozdział jak zawsze superaśny. Jeszcze ta kłótnia- ciekawa jestem co z niej wyniknie.
    Csekam na nexta

    OdpowiedzUsuń