czwartek, 25 lipca 2013

Rozdział 44



Ona tylko westchnęła i powiedziała, że to jest jej przyjaciółka, Linda Coleman (teraz Montrose). To na 100% jest ona. Johanna prawie płakała ze szczęścia. Posiedziałam z nią jeszcze 10 minut i poszłam z Louisem na górę. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się spać.
Czwartek, 24 grudnia
Obudziłam się pierwsza, zresztą taki miałam plan, Lou spał na plecach, odgarnęłam swoje włosy za ucho i przybliżyłam swoje usta do jego ucha. Zaczęłam mu śpiewać. 
Happy Birthday to you, happy Birthday to you, happy Birthday to my Lou, happy Birthday to you.
Mając dalej zamknięte oczy uśmiechnął się, a ja dałam mu super-mokrego buziaka w usta. Następnie zerwałam się z łóżka i podeszłam do walizki, wyciągnęłam z niej starannie opakowaną płytę z autografami zespołu The Fray. Louis usiadł na łóżku, a ja stojąc podałam mu prezent. Doznał nie małego szoku, gdy zobaczył płytę.
-Jak… jak ty ją zdobyłaś?
-Mam znajomości.
-Camille, KOCHAM CIĘ NAJBARDZIEJ NA ŚWIECIE!!!
Schyliłam się, żeby go pocałować, gdy ten złapał mnie i wylądowaliśmy na łóżku. Całowaliśmy się w najlepsze, chłopak zaczynał dobierać się do mojej bluzki, gdy ktoś zapukał. Poprawiłam się, a Louis spojrzał na mnie i przygryzł wargę. Uniosłam brew i krzyknęłam: Proszę.
Mama Louisa weszła z dziewczynkami i mężem z zapalonym tortem do pokoju. Odśpiewaliśmy mu jeszcze raz Happy Birthday, gdy Louis miał zdmuchnąć  dwadzieścia dwie świeczki, Daisy krzyknęła: Wypowiedz życzenie. Mój chłopak spojrzał się na mnie i powiedział, że jego marzenie się już spełniło. Chciało mi się płakać, jak to powiedział. Zdmuchnął świeczki i Johanna powiedziała, żebyśmy zeszli na dół na śniadanie. Gdy wszyscy wyszli, Lou chciał dokończyć to co wcześniej zaczęliśmy, ale ja wstałam z łóżka.
-Gdzie idziesz?
-Na śniadanie.
-Oj, przestań, chodź do mnie…
-Nie chcę podpaść twojej mamie, a poza tym dzisiaj jest wigilia, więc trzeba jej pomóc…
-No dobra, ale obiecaj mi, że to dokończymy.
-Obiecuję.
Zeszliśmy na dół i zjedliśmy wszyscy wspólnie śniadanie, Mark coś tam mówił, ale chyba nie do mnie. Pomogłam Johannie posprzątać po śniadaniu, a potem spytałam, czy jej w czymś nie pomóc.
-Nie, naprawdę nie, mam wystarczającą dużą ilość rąk do pomocy, niech Louis pooprowadza cię po naszym mieście.
-Ale jest pani pewna?
-Stuprocentowo.
-Chodź.- złapał mnie za rękę chłopak.
Ubrałam się i trzymając się za ręce wyszliśmy na dwór. Brrr… Bardzo było zimno, mojemu chłopakowi przez cały czas wibrował telefon od sms-ów z życzeniami urodzinowymi.
-Czemu nie odpiszesz tym wszystkim ludziom?
-Bo jestem z Tobą, a inni teraz mnie nie obchodzą. Znając życie chłopaki nie napiszą, a zadzwonią, więc wtedy odbiorę.
Uśmiechnęłam się, była dzisiaj bardzo ładna pogoda, choć było bardzo mroźno to świeciło słońce. Lou pokazał mi swoją szkołę. W pewnym momencie zadzwonił Niall. Pogadali chwilę. Za 5 minut Zayn. Koniec rozmowy. Kolejne 4 minuty Liam. A równiutko o 13:00 zadzwonił Harry. Powiedziałam Louisowi, żeby dał na głośnik. Odebrał. Cara z Harrym zaśpiewali mu Happy Birthday, ale i tak w połowie zaczęli się śmiać. Porozmawialiśmy, pośmialiśmy się, dowiedziałam się, że ciocia Anne wraz z moją mamą postanowiła zrobić wigilię Rodzina Montrose+ Rodzina Styles(Cox). Kristen przyjechała z widocznym brzuszkiem.
Do domu wróciliśmy około 17:00, pachniało już nadziewanym indykiem, babeczkami z bakaliami i parówkami w cieście. W korytarzu stała świeża choinka, którą mieliśmy z Louisem ubrać. Za jakąś godzinę drzewko było ozdobione bombkami, lampkami, łańcuchami, ciasteczkami korzennymi, a także suszonymi pomarańczami. Około 19:00 na wigilię przyjechała chyba cała rodzina Louisa. Wszyscy złożyli sobie życzenia, a potem usiedliśmy do wieczerzy. Kuzynki Louisa wraz z jego siostrami ledwo co wytrzymywały, bo tak ich korciły prezenty. Gdy Mark powiedział, że mogą już otworzyć paczki, dziewczynki ruszyły miejsc i mało nie rozerwały paczek. Po otwarciu swoich przynosiły wszystkim po kolei. Louisowi bardzo się spodobał zegarek ode mnie. Dziewczynki porozdawały wszystkie prezenty, gdy Johanna zauważyła, że została jeszcze jedna malutka paczuszka z kokardką na czubku. Lottie wzięła ją do ręki i przeczytała dla kogo. Uśmiechnęła się do siebie i podeszła do mnie wręczając mi prezent. Byłam lekko zdziwiona, ale widząc szeroki uśmiech Louisa, wiedziałam od kogo to…
Rozwiązałam kokardkę. W środku było pudełeczko. Otworzyłam je. W środku był srebrny łańcuszek o kształcie małego serduszka. Uśmiechnęłam się szeroko i szepnęłam tylko: dziękuję. Pocałowałam go w usta, Louis był coraz bardziej zachłanny. Miałam wrażenie, że chce dopełnić moją poranną obietnicę… Oderwałam się od niego i spłonęłam rumieńcem, bo wszyscy na nas patrzyli. Widząc, jakiego spaliłam buraka babcia Louisa westchnęła tylko: Chciałbym być znowu młoda.
Potem odbyło się śpiewanie kolęd, wszyscy śpiewali wszystko, ale bywało tak, że sam Lou też śpiewał z dziewczynkami. Około 2 nad ranem wszyscy poszli, a dziewczynki ze swoimi prezentami poszły na górę, pomogłam sprzątać mamie Louisa, ale ta powiedziała, że mam iść spać. Posłuchałam się jej, wzięłam prysznic i położyłam się koło mojego ukochanego chłopaka.

25 grudnia, piątek, 9:56
Obudziłam się wyspana jak nigdy, Lou nie spał już, tylko mi się przyglądał. Złapałam go za rękę.
-Wyspałaś się?- spytał.
-Yhy.    
-To dobrze.
Przetarłam dłonią oczy, wstałam i poszłam do toalety. Chwilę później wróciłam. Chłopak dalej leżał. Wskoczyłam do niego pod ciepłą kołdrę i wtuliłam się. Objął mnie i pocałował w nos. Zadzwonił mój telefon. Nie chciało mi się ruszać.
-Odbierz.
-Nie chce mi się.- powiedziałam cicho odchrząkając.
-Może to coś ważnego.
Podniosłam głowę i sięgnęłam po mojego czarnego I-Phona, na ekranie pojawił się podpis: Cara.
-Halo?
-Cześć kochana! Nie obudziłam cię?
-Nie.
-Czyli cię obudziłam.
-Tak.
-Co tam?
-Cara dzwonisz do mnie, żeby się spytać co tam?
-Nie, twoja mama pyta się, kiedy przyjedziecie do Holmes Chapel?
-Nie wiem, nie ustalałam jeszcze tego z Louisem…
-Aha. Camille to jak już ustalicie to zadzwoń do mnie, albo do twojej mamy.
-Dobra, a Cara tak z ciekawości, czemu dzwonisz w imieniu mojej mamy.
-Bo mnie prosiła, muszę kończyć, Harry zaraz wróci, pa pa.
-Pa.
Odłożyłam telefon i uśmiechnęłam się sama do siebie.
-Co jest?- spytał Lou.
-Nic, Cara pytała się kiedy przyjedziemy.
-No właśnie nie ustaliliśmy tego. Więc?
-Ja nie wiem. Pojedziemy, wtedy, gdy ty będziesz chciał…
-Przecież to nie zależy tylko ode mnie, ale także od ciebie.
-Tym razem, powiedz ty.
-Camille…
-Proszę…
-Dobrze. Chciałbym jeszcze jutro pójść z dziewczynami na łyżwy, chcę spędzić z nimi czasu, bo znając życie przyjadę tu za pół roku, ok.?
-Ok.
26 grudnia, sobota, 17:00
Zjedliśmy wszyscy Obiado-kolację i poszliśmy według planu na lodowisko. Bliźniaczki śmigały razem, a starsze, gadały z jakimiś chłopakami, którzy stali przy bandzie. My trzymając się za ręce jeździliśmy. Od ponad 10 lat nie jeździłam na łyżwach, ale to było fajne doświadczenie.
Następnego dnia, obudziłam się około 10:00, wzięłam ze sobą czyste rzeczy i poszłam wziąć prysznic. Umyłam głowę, wysuszyłam ją, na twarz nałożyłam trochę pudru, a oczy podkreśliłam kredką. Weszłam z powrotem do pokoju. Lou już nie spał, ale wciąż miał zamknięte oczy. Napisałam do mamy sms-a, że dzisiaj przyjedziemy. Po jakichś 10 minutach wstał i poszedł wziąć prysznic. Kiedy wrócił poszliśmy na śniadanie, okazało się, że wszyscy są już po. Około 13:00 spakowaliśmy się, pożegnaliśmy ze wszystkimi i wyjechaliśmy. Mieliśmy przed sobą około 1,5 godziny drogi. Czas przebiegł dość szybko. Lou zaparkował pod moim domem, tata jak zwykle udekorował choinki i drzewka przed domem, na rynnie powieszone były błyszczące bombeczki. Wysiedliśmy z samochodu, wzięłam wszystkie prezenty, otworzyłam drzwi wejściowe.
-Haloooo? Przyjechaliśmy.
Usłyszałam stukanie o schody.
-Cami!!!- wydarła się Lizzie.
Położyłam prezenty na stoliczek w korytarzu i wzięłam w ramiona siostrę. Moja mama zeszła na dół i przytuliła mnie. Podałam jej prezenty i poszłam po drugą turę. Lou przyniósł walizki, przywitał się z moją mamą i tatą, Lizzie pakowała się do niego jak nie wiem co… Zanieśliśmy walizki do mojego pokoju.
-Gdzie jest Eric?- spytałam Lizzie, siedzącą na łóżku.
-U cioci.
-Aha.
Rozpakowaliśmy się i poszliśmy do Hazzy. Tam ciocia podała herbatę i ciasto. Gadałyśmy z Carą i Kristen przez cały czas o dziecku.
-Który to miesiąc?- spytałam.
-Piąty.
-Jaka płeć?
-Chłopiec, czekajcie, pokaże wam usg.
Kris poszła po torebkę i przyniosła z niej szare zdjęcie.
-Ooooooo…- wydałyśmy z Carą dźwięk czułości.

-Jest do ciebie podobny.- powiedziała Cara do Erica.
-No, ba w końcu najlepsze geny ma po ojcu.- odpowiedział mój brat.
-Jasne…- odezwała się Kristen.
-A co nie jestem przystojny?- na to pytanie razem z Kristen wybuchnęłyśmy śmiechem- no wiecie co…- oburzył się.
Wszyscy dookoła wybuchnęli śmiechem. Około 20:00 wróciliśmy z Louisem do domu. Poszłam się wykąpać. Wróciłam, a Louis poszedł do łazienki po mnie. Około 22:00 położyliśmy się spać.

27 grudnia, niedziela, 10:00
Obudziłam się około 10:00 Louis leżał do mnie plecami i coś pisał na telefonie. Podniosłam lekko głowę i pocałowałam go w ramię. Odwrócił się do mnie i pocałował mnie. Przedłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuużyłam tego całusa, jeżeli Tak to można nazwać. Lou ściągnął ze mnie koszulkę, poprawiłam włosy, chłopak usiadł na mnie.
-Więc?- zapytałam.
Właściwie to nie dokończyłam, bo chłopak zagłębił swoje usta w mojej szyi.
***Oczami Cary***
Razem z Anne, Harrym, Gemmą i Robinem jadłam śniadanie. Popijałam świeżo zaparzoną kawę. Do Hazzy zadzwonił telefon. Przeprosił nas i poszedł odebrać.
-Jak się wam układa?- zapytała Anne.
-Bardzo dobrze.
-Planujecie zalegalizować swój związek?- zapytała ni stąd ni zowąd Gemma.
-Nie wiem, nie myślałam o tym.- odpowiedziałam poprawiając okulary.
-A Harry ci mówił, że chce?- zapytała Anne biorąc do ust kawałek pomidora.
Zaprzeczyłam.
-On wam coś mówił na ten temat?- zapytałam lekko zdezorientowana.
-Nie, nie mówił, ale wiesz byłoby fajnie, gdybyście wzięli ślub.- odezwał się ojczym Harrego.
Zatkało mnie. Hazza wrócił i trochę się przestraszył widząc moje „zatkanie”.
-Co wy jej zrobiliście?
-My? Nic. Rozmawialiśmy.
-Boję się zapytać o czym…
-O twoim ślubie.
Chłopak zakrztusił się własną śliną.
-Że co proszę?
-Synu, pora się ustatkować…- powiedziała jego matka
-Mamo ja nie jestem gotowy na ślub, tak jak jest teraz, jest bardzo dobrze i kropka. Kończymy ten temat.
Zjedliśmy śniadanie.
-Pójdziemy na spacer?- zapytał mnie.
-Jasne.
Ubrałam kurtkę, szalik, czapkę i emu. Wyszliśmy trzymając za rękę. Było fajnie, nic właściwie do siebie nie mówiliśmy, delektowaliśmy się chwilą ciszy wśród śniegu. Harry zatrzymał się.
-Co jest, kotku?- spytałam.
-Mogę cię o coś zapytać?

No to powrót do domu i pisania...
 Pogoda nad morzem była genialna, trzoda jaką robiłam z moją ekipą jest masakryczna... Opaliłam się na murzynka... 
Miłego czytania, jeśli się wam podoba to komentujcie, lub pytajcie się o wszystko w zakładce: Ty pytasz, ja odpowiadam :)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz