środa, 17 lipca 2013

Rozdział 43



Środa, 22 grudnia
Obudziłam się około 10:00, Lou spał, więc po cichu wyszłam z łóżka. Ubrałam się w dresy i zeszłam na dół zrobić śniadanie. Postanowiłam zrobić na śniadanie jajecznicę. Po 20 minutach była gotowa, nuciła sobie pod nosem They Don’t Know About Us. Gdy ktoś złapał mnie delikatnie za biodra i zaczął całować szyję. Uśmiechnęłam się pod nosem, TA osoba, zaczęła nucić ze mną piosenkę i delikatnie poruszała moimi biodrami w prawo i  w lewo.
-Jesteś głodny?
-Jestem tylko głodny ciebie…
-Boże, z kim ja jestem…
-Ze mną kochanie.
-To wiem.
Nałożyłam na talerze porcję dla mnie i dla Louisa. Włączyłam wodę na kawę. Za chwilę świergotał gwizdek czajnika. Zalałam kubki. Chłopak obserwował mnie.
-Nie lubię jak się tak na mnie patrzysz.- westchnęłam.
-Oj tam, oj tam… Nie przesadzaj.
Spojrzałam na niego i uniosłam brew.
-Lou, pomożesz mi dzisiaj pakować prezenty?
Skinął głową. Zjedliśmy z apetytem śniadanie. Chwilę później Cara z Harrym zeszli na dół. Nałożyłam im jedzenie. Cara oświadczyła, że wieczorem idzie z Harrym na pokaz kolekcji wiosna/lato marki Simple. To będzie jej pierwsza impreza w towarzystwie Hazzy. Potwierdzą w ten sposób, że są razem. Postanowiliśmy z Louisem, że do Doncaster nie wyjedziemy dziś wieczorem, a jutro rano. Bezpieczniej jest jechać w ciągu dnia. Około 13:00 zabraliśmy się za pakowanie prezentów, a uwierzcie mi, moje całe łóżko było zawalone duperelami itp.
Poszło nam bardzo szybko, bo skończyliśmy o 18:00. Pojechaliśmy do Nandos. Potem zajrzeliśmy jeszcze z Louisem do domu chłopaków, bo tam zostawił swoją walizkę. Zabrał bagaż, pożegnał się z przyjaciółmi z zespołu i wróciliśmy do domu. Spać położyliśmy się około północy. 
***Oczami Cary***(krótka wzmianka)
Właśnie wracam z Harrym z pokazu. Było genialnie, mam już wizję sukienek letnich.
Czwartek 23 grudnia, 8:40
Louis obudził mnie. Ledwo co wstałam. Zjadłam przygotowane przez niego grzanki z serem i popiłam herbatą. Do Doncaster jest około 4 godzin samochodem, a jest zima, więc może być dłużej. Spakowaliśmy walizki do jego porshaka, a także górę prezentów. Około 10 wyjechaliśmy z Londynu. Podczas jazdy przypomniało mi się, że Lou nigdy mi nie mówił o swoim biologicznym ojcu.
-Ej?- spytałam
-No?
-Opowiesz mi o swoim ojcu?
-Niedługo go poznasz…
-Lou chodzi mi o twojego biologicznego.- spojrzałam na niego, nie lubił o tym wspominać- nie, przepraszam to głupie… nie ważne.
-Nie, nie… powinnaś wiedzieć.
Opowiedział mi historię o Troy’u Austinie. Krótką, bo krótką, ale bez żadnych tajemnic i zagadek.
Po 4,5 godzinie tułaczki samochodem ujrzałam ośnieżoną tabliczkę z napisem: Welcome in Doncaster. Nie wiem, dlaczego, ale nagle zrobiło mi się gorąco, serce zaczęło szybciej bić, znacznie, oblał mnie zimny pot. Trzymałam rękę na udzie, ale Lou położył swoją na mojej. Wyczuł chyba, że trzęsą mi się ręce.
-Camille, nie mów mi, że się stresujesz.
-Stresuję się.
-Słonko, moja mama nie jest taka straszna, moje siostry także, pamiętaj Lottie i Fizzy uwielbiają modę, czyli tak naprawdę masz o czym z nimi gadać. Natomiast bliźniaczki to zależy, one lubią wszystkiego po trochu. Będzie dobrze.
Jechaliśmy 5 minut, Lou uśmiechnął się do siebie.
-Jesteśmy.
Firanka w oknie gwałtownie się poruszyła. Wysiedliśmy z samochodu. Drzwi wejściowe cicho zaskrzypiały i wybiegła z nich gromadka dziewczynek. Krzyczały: Lou! Tęskniłam! Nareszcie! Louis! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!
 Mama Louisa przytuliła syna i pocałowała go w policzek. Lou podszedł do mnie i złapał mnie za rękę. Jego tata wyszedł i także przytulił syna.
-Mamo, tato, dziewczynki, to jest Camille moja dziewczyna.
Przywitały się ze mną, Lou otworzył bagażnik, a dziewczynkom zaświeciły się oczy. To ciekawe, bo ja tak samo reagowałam na prezenty w dzieciństwie. Pomogły nam je zanieść do domu. Potem Louis przyniósł walizki, a ja wzięłam drobne rzeczy z samochodu. Zdjęliśmy kurtki i buty. W środku było ciepło, zapewne od palącego się kominka. Lou zaniósł walizki do swojego pokoju. A potem wyszedł. Usiadłam na łóżku. Pokój choć dość mały, to był bardzo przytulny. Kremowe ściany, brązowy dywan, przy drzwiach stała czekoladowa komoda, na której stało kilka zdjęć w ramkach. Podniosłam do góry jedną z nich.  Odłożyłam ją i zerknęłam na tą obok. Lou wszedł do pokoju i od razu się uśmiechnął.
-Jak ci się podoba mój dom?
-Jest ekstra.
-Co tam patrzysz?
-Twoje zdjęcia.
-Śliczny byłem, nie?
-No, w przyszłości chce, żeby mój syn tak wyglądał.
-Czyżby to była jakaś propozycja?
 -Lou W PRZYSZŁOŚCI nie teraz.
-Już myślałem.

Rozpakowałam walizkę. Bliźniaczki zawołały nas na kolację. Szczerze mówiąc, to kiszki mi marsza grały. Zeszliśmy na dół. Dziewczyny siedziały przy stole, a na fotelu siedział Mark, ojczym Lou. Usiedliśmy do stołu, panowała grobowa cisza. Mama mojego chłopaka zauważyła, że się stresuję, więc zapytała mnie:
-To prawda Camille, że pracujesz w modelingu?
-Pracowałam przez 2 lata. Ale teraz planuję śpiewać.
-Idziesz do X-Factora?- spytała Daisy.
-Nie, gdy byłam z moją przyjaciółką Carą na wakacjach, dostałam propozycję od Columbia Records i postanowiłam ruszyć w tym kierunku.
-Masz siostrę?- spytała Lottie.
-Tak, pięcioletnią, ale mam także starszego brata.
-Zawsze chciałam mieć młodszą siostrę…- westchnęła Phoebe.
-Serio, ja jakoś nie chciałam.- burknęła się Lottie.
-Co ty chcesz znowu?- odezwała się Daisy.
-Dziewczynki, uspokójcie się zbliżają się święta, wasz brat przyjechał z dziewczyną, a wy tu jakieś himerie pokazujecie, zachowujcie się trochę. – powiedziała Johanna.
Lou nagle odetchnął i westchnął do siebie: Witaj w domu. Porozmawialiśmy trochę. Ze dziewczynami szło mi chyba najlepiej, zaraz potem mama Lou, a na końcu jego ojczym. Podziękowałam za posiłek i poszliśmy z Louisem na górę.
-Jak było?- spytał mnie, gdy ja położyłam się na jego łóżku.
-Szczerze?
-No.
-Masz bardzo fajną rodzinę, ale nie mam jakich tematów z nimi poruszać. Mam wrażenie, że ze starszymi dogaduję się lepiej, twoja mama jest bardzo miła i pogodna, ale…
-…ale?
-…twój tata chyba mnie nie lubi.
-Czemu tak sądzisz?
-Bo nie był jakiś zadowolony, gdy mnie zobaczył.
Louis chciał odpowiedzieć, gdy do pokoju wpadły bliźniaczki.
-Camille, czy możesz pójść z nami?
-Gdzie?- spytałam lekko zdezorientowana.
-Do nas do pokoju.
Weszłam do różowego pokoju, na ścianach wisiały obrazki domu, pieska, słonia i pluskającego się w wodzie wieloryba. W rogu stał duży różowy zamek, a obok niego porozwalane były lalki. Daisy i Phoebe usiadły na podłodze, a ja pomiędzy nimi, gumką do włosów, którą miałam na dłoni uplotłam warkocza na boku. Wzięłam do ręki lalkę i zaczęłam ją ubierać.
Bawiłyśmy się chwilkę, gdy Daisy zadała mi pytanie.
-Kim chciałaś być jak byłaś mała?
-Księżniczką.- uśmiechnęłam się do siebie.
Blondyneczki popatrzyły na siebie, a Phoebe westchnęła.
-Ja też. Ale nigdy nią nie zostanę.
-Czemu?
-No bo jak? Żeby zostać księżniczką trzeba się urodzić w pałacu.
-Tu jest wasz pałac.- powiedziałam.
-Jak tu?
-Pałac to wasz dom, tutaj zawsze będziecie księżniczkami, dla mamy, taty, Louisa, nawet dla Felicite i Lottie.
-Chciałabym się poczuć księżniczką…- powiedziała jedna z nich.
-Macie jakieś sukienki?
Skinęły głową.
-No to wyjmijcie kilka sukienek. Poprzebieracie się, zrobię wam zdjęcia.
Ta „zabawa” jeżeli tak to można określić trwała około dwóch godzin. Potem mama Louisa przyszła i oznajmiła, że dziewczynki muszą iść spać, próbowały przekonać Johannę, ale ta była nie ugięta. Dziewczynki wykąpały się i zasnęły. Zeszłam na dół napić się wody, gdy zatrzymała mnie mama Lou i zapytała, czy nie wypiję z nią herbaty. Przystałam na jej propozycję. Pytała mnie o plany, jak mi się układa z jej synem, prosiła mnie, żebym opowiedziała jej o moim poprzednim zerwaniu z Louisem itd. Około 1 nad ranem, Lou zszedł na dół z pretekstem, ze mnie szuka.
-Myślałem, że gdzieś poszłaś?
-Nie, siedziałam tu cały czas.
-I jak wam idzie?
-Chyba dobrze, prawda Camille?- spytała czarnowłosa kobieta.
Skinęłam głową i uśmiechnęłam się szeroko.
-Wiesz, masz bardzo podobny uśmiech do mojej koleżanki, z którą chodziłam do szkoły podstawowej, w ogóle jesteś cała do niej podobna.- dodała kobieta.
-Może zna pani moją mamę…
-Chyba mi się tylko wydaje, straciłyśmy kontakt, gdy ona wyjechała z rodzicami do Chesterfield, a gdzie się urodziłaś?
-W Holmes Chapel.
-Nie, to chyba nie… A jak ma na imię twoja mama?
-Linda.
-LINDA?!
-Tak.- odpowiedziałam.
-A jej nazwisko?
-Montrose, takie jak moje.
-Chodziło mi o panieńskie?
-Coleman.
-O mój boże! Czy masz jakieś zdjęcie mamy?
-Tak, zaraz pani pokażę.- pobiegłam na górę i wzięłam telefon, zeszłam na dół i znalazłam zdjęcie, które zrobiłam sobie z mamą na urodzinach Liz.
Pokazałam jej. Ona tylko westchnęła i powiedziała, że…

No to dziewczyny, żegnam się z wami na tydzień, życzcie mi dobrej pogody no i oczywiście, ja życzę miłego czytania :)

 

3 komentarze:

  1. Uwielbiam twojego bloga!!! I czekam na next! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. SUPER! Czekam z niecierpiwością na nastepny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. świetny rozdział:) obserwujemy?
    http://nastolatkatoja.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń