sobota, 3 sierpnia 2013

Rozdział 49



21 stycznia, 18:30
Byłyśmy już wymalowane, Cara tak jak mówiła zaczesała swoje brązowe włosy na bok, a ja wyprostowałam.  Właściwie byłyśmy już gotowe do wyjścia. Chłopcy ubrali się zarazem elegancko, a zarazem na luzie, bo w garniturze to tak średnio do klubu. Nałożyłyśmy płaszcze i wsiedliśmy do taksówki. Za jakieś pół godziny staliśmy pod Pachą(czyt. Paczą), jest jeden z najlepszych klubów w Londynie.
-My dobrze trafiliśmy?
-No tak. Chodź.- powiedział Harry i pociągnął Carę za rękę do środka.
Było bardzo dużo ludzi.
-Wszyscy byli zaproszeni?
-Tak, cały klub jest wynajęty na dzisiejszą noc na twoje urodziny…
-Ale ty mówiłaś, że przyjdzie kilka osób, a nie około 150.
-Oj tam, oj tam, mała różnica.- machnęłam ręką.
Odłożyłam płaszcz i poszłam w stronę tłumu. Cara szła za mną. Ludzie rzucili się na nią z życzeniami i prezentami. Po prawie godzinnym dziękowaniu wszyscy zaproszeni ruszyli na parkiet. Po jakiejś godzinie poszłam do toalety by „przypudrować sobie nosek”. Przy lustrze stała Cara D. poprawiała sobie usta.

Za jakieś kilka minut wyszłyśmy stamtąd by bawić się dalej. Około północy wjechał wielki tort, wszyscy zaśpiewali jej Happy Birthday, dziewczyna zdmuchnęła świeczki i każdy dostał po kawałku. Usiadłam z Carą, Evelin i Natalie przy barze i zamówiłyśmy sobie po niebieskim kamikadze. Chwilkę później Hazza porwał jubilatkę na parkiet, bo DJ zwolnił tempo.  Lou szukał mnie, aż znalazł.
-Zawsze znajduje cię w tym samym miejscu…- podał mi dłoń, a ja położyłam mu moją na jego.
-Nie moja wina, Lou.
Odstawiłam szklankę i tańczyliśmy. Nagle ochroniarz podszedł do mnie.
-Proszę pani, przed wejściem czeka jakiś chłopak i on się zarzeka, że był zaproszony, ale nie ma go na liście, prosił, żeby jubilatka wyszła, ale ja przyszedłem po panią…
-Bardzo dobrze, zaraz przyjdę…
Dokończyłam taniec, sięgnęłam po płaszcz i wyszłam, Lou zagrodził mi drogę.
-Gdzie idziesz?
-Przed wejściem jest jakiś gość, muszę sprawdzić kto to…
-Zaraz wracaj.
-Dobrze.
Pocałowałam go w policzek i podążyłam ku drzwiom. Stał tam ochroniarz, który dwie minuty wcześniej przyszedł.
-Gdzie jest ten facet?
Wskazał mi palcem, na ubranego na biało chłopaka ze skejtówką na głowie. Od razu go poznałam. Domyślacie się kto to? Ktoś kto CHOLERNIE wkurzył ostatnio moją przyjaciółkę, a ze mną ma na pieńku, tak właśnie, Justin Bieber…
-Po co tu przyszedłeś?- powiedziałam tylko, gdy go zobaczyłam.
-Zostałem zaproszony na urodziny Cary.
-Ciekawe przez kogo?- uniosłam brew.
-Dostałem zaproszenie podpisane przez Carę.
Pomyślałam, że Harry, aby ją uszczęśliwić, wysłał do niego zaproszenie.
-Sądzę, że po tym co ostatnio powiedziałeś, nie będzie zadowolona z twojej obecności na urodzinach.
-Żartowałem z tamtym…- powiedział chłopak.
-Ona nie przyjęła tego jako żarty.
-A jak?
-Wkurzyła się, znienawidziła cię jako człowieka i jako piosenkarza, mam wymieniać dalej…
-Nie, masz- podał mi złotą paczuszkę- daj jej to i powiedz, że jeśli zmieni zdanie o mnie to niech zadzwoni, będę chciał z nią pogadać.
-Dobra.
Chłopak nałożył kaptur i wsiadł do samochodu. Wróciłam do środka. Cara mnie zatrzymała.
-Gdzie byłaś? Szukałam cię.
-Musimy pogadać.
Złapałam ją za rękę i wyszłyśmy na zaplecze.
-Co jest?- spytała z niepokojem.
-Przed chwilą, przed drzwiami do klubu stał Justin.
-CO?!!! Mam nadzieję, że go wykurzyłaś.
-Tak, ale dał mi to- podałam jej paczuszkę- kazał także mi przekazać, że jeśli nie będziesz na niego zła to masz zadzwonić i z nim pogadać.
Dziewczyna prychnęła.
-JESZCZE CZEGO, OBRAZIŁ MNIE I MOJEGO CHŁOPAKA, SIĘ ZDZIWI… Dobra, nie przejmujmy się Bimberkiem, idziemy się bawić.
Od razu zaczęłyśmy tańczyć na parkiecie razem ze wszystkimi i wypiłyśmy jeszcze kilka drinków. Około 5 nad ranem ludzie zaczęli się zmywać. Zamówiliśmy 2 taksówki. W jednej jechałam z Louisem i wzięłam część prezentów, natomiast w drugiej Cara z Hazzą, oni wzięli pozostałą część.
22 stycznia 14:34
Obudziłam się z lekkim bólem głowy, Lou spał z lekko otwartymi ustami. Mało nie pęknęłam ze śmiechu… Wstałam i poszłam wziąć kąpiel z pianą. Umyłam sobie włosy i po godzinie leżenia, wstałam i ubrałam się w dresy. Odmroziłam sobie zapiekankę i podgrzałam ją w mikrofali, usłyszałam kroki. Cara weszła do kuchni i usiadła na krześle.
-Zrobisz mi kawy?- popatrzyła na mnie zamkniętymi oczami.
-Jasne.
Zaparzyłam dwa kubki, pełne czarnej mocnej, tak na orzeźwienie. Zjadłyśmy po kawałku zapiekanki i popiłyśmy kawą.
-No to kiedy jedziesz kręcić teledysk?
-Jutro.
-Fajnie masz, na Malediwach jest teraz lato.
Kiwnęłam głową.
-Lecicie samolotem?- dodała.
-Tak, ale w Bombaju przesiadamy się na statek.
-Matko, jak ja ci zazdroszczę.
-Przestań, nie ma czego. 13 godzin samolotem i potem jeszcze tułać się statkiem.
-Nie statkiem, tylko jachtem, przestań masz fajną ekipę, na pewno zapamiętasz ten wyjazd na długo.
-Zapewne tak. Pomożesz mi się spakować?
-Pewnie, chodź.
Złapała mnie za rękę i zaprowadziła do pokoju. Lou spał tak mocno, że nic nie było w stanie go obudzić. Mówiłyśmy normalnym głosem. Spakowałam chyba wszystkie pary szortów, spódniczek, sukienek. Do tego przewiewne topy i kurtkę dżinsową tak na wszelki wypadek.
-To chyba wystarczy…- odetchnęłam.
-My to jeszcze musimy zapiąć.
Usiadłyśmy na walizkę, która z trudem się zapięła.
-Uff.
Louis przewrócił się na drugi bok i wziął głęboki oddech. Potem cisza.
-Znowu śpi.- powiedziałam.
-Nudzi mi się.
-Idziemy gdzieś?
-Spacer?
-Czemu nie.
Ubrałyśmy się ciepło, na głowę pozakładałyśmy czapki, a szyję obwiązałyśmy szalikami. Szłyśmy około 20 minut w stronę Tamizy, a potem około 2 godzin wzdłuż. Około 18:00 wróciłyśmy do domu. Chłopcy już nie spali. Cara zaparzyła dla siebie i dla mnie kubek herbaty. Usiadłyśmy sobie na kanapie i przykryłyśmy się kocem. Włączyłam telewizor i do DVD włożyłam płytę z napisem Kac Vegas. Śmiałyśmy się do płaczu. Około 21:00 zmuliło mnie. Wzięłam prysznic i położyłam się. Lou, też zaraz do mnie przyszedł.
23 stycznia 7:22
Musiałam wstać wcześnie, bo o 9:00 mam samolot do Bombaju. Ubrałam się. Zrobiłam dla wszystkich śniadanie i zaparzyłam po kubku kawy. Załatwiłam poranną toaletę i lekko się pomalowałam. Zrobiłam sobie wysokiego kucyka. Za jakieś pół godziny wstał Louis. Zjadł śniadanie i poszedł się ubrać. Gotowy zszedł na dół.
-Musisz lecieć?- objął mnie w pasie.
-Muszę.
Zrobił podkówkę.
-Będę za Tobą tęskniła.- przytuliłam go, a on pocałował mnie w czoło.
-Teraz będziemy się widywać coraz rzadziej…
-Dlaczego?
-22 lutego zaczynamy trasę, ty będziesz pracowała nad płytą…
-Kotku, będę do ciebie przyjeżdżać, nie martw się.
-Kiedy wracasz?
-Za tydzień, to chyba będzie 30 stycznia, ale jest możliwość, że przedłuży się o 1 dzień.
-Zdążysz na urodziny Hazzy?
-Nawet jakbym miała lecieć z Antarktydy to zdążę, w końcu jego urodziny to zawsze impreza wszechczasów…
-Taaa…
Pocałowałam go soczyście. Posadził mnie na blacie i dobierał się do koszuli.
-Nie dzisiaj. Ale jak wrócę.- powiedziałam odrywając się od chłopaka.
-Kocham cię, słonko.
Cara weszła do kuchni z Hazzą  i zjedli przygotowany posiłek. Dochodziła 8:20. Musiałam już jechać. Pożegnałam się z loczkiem i moją przyjaciółką. Cara powiedziała, że będzie dzwonić codziennie. Lou postanowił odwieźć mnie na lotnisko. Wziął z góry walizkę.
-Co ty tam masz?- westchnął zmachany.
-Ciuchy…
-Jak ty sobie dasz radę z nią w Bombaju.
-Eddie mi poniesie.
Cara uśmiechnęła się. Lou spakował walizkę do swojego porsche i wsiadłam uprzednio machając Carze. Ruszyliśmy.
-Jak ja bez ciebie wytrzymam.
-A jak ja?
Uśmiechnął się lekko.
-Musimy się przyzwyczaić do takiego trybu, od dzisiaj będę zapracowana tak jak ty…
Po 20 minutach byliśmy już na Heathrow. Cała ekipa stała i czekała na mnie… Przywitałam się ze wszystkimi. Jimmy odniósł moją walizkę.
-Camille, musimy już iść do odprawy…
-Zaraz przyjdę…
-Musisz już iść…- powiedział Louis.
-Muszę…
-Kocham cię, słonko.
-Ja ciebie też kotku.
Przytuliłam go i dałam mocnego całusa. Szłam w stronę odprawy i pomachałam mu. Za 5 minut siedzieliśmy w samolocie. Poznałam reżysera teledysku, moją instruktorkę śpiewu i wiele innych osób. Siedziałam z Eddiem.
-Dobrze ci się układa z Louisem?
-Jasne, nie było widać?
-Było, dobrze było widać.
Około 22:00 byliśmy w Bombaju, myślałam, że się zagotuję. W końcu buty emu to buty zimowe. Na lotnisku wszyscy powyjmowali letnie rzeczy, a zimowe schowali głęboko w walizkach. Ubrałam się i razem ze wszystkimi pojechaliśmy dwoma busami do portu. Tam postawiony był ogromny jacht, spokojnie mogło się w nim zmieścić 25 osób. Dostałam kajutę z Patty, Mary(makijażystka), Ravivą(fryzjerka). Położyłyśmy swoje walizki pod łóżka, tak aby było więcej miejsca. W skład całej ekipy wchodzą: Ja, Patty, Jimmy, Nathan, Eddie, Lucas, Mary, Raviva, scenarzyści, reżyser, tancerki, być może Rick przyjedzie, ale to nie wiadomo. No i to wszyscy, wydaje się pewnie, że to mało osób, ale uwierzcie mi, że był nie mały tłoczek… Odpłynęliśmy od brzegu, słońce schowało się już za horyzontem. Wyszłam z kajuty i usiadłam na dziobie jachtu. Wsłuchałam się w szum Morza Arabskiego, zamknęłam oczy, czułam wiatr we włosach. Ktoś poklepał mnie po plecach. Odwróciłam się i zobaczyłam Eddiego, który usiadł obok mnie.
-Matko, ale przyjemnie…
-No… Już dawno marzyłem o czymś takim…
Uśmiechnęłam się.
-Ile będziemy płynąć?- spytałam.
-Prawdopodobnie jutro do 19:00, a po jutrze z samego rana zaczynamy kręcić.
-Już się nie mogę doczekać.
-Ja też.
Ziewnęłam.
-Chyba już pójdę się położyć…- powiedziałam- dobranoc, Eddie.
Poszłam do kajuty. Mary i Raviva leżały na łóżkach, a Patty rozczesywała włosy, wzięłam koszulkę Louisa i krótkie spodenki do łazienki, gdzie wzięłam prysznic, a potem założyłam je. Czułam jego zapach.
-Sexi koszulka…- powiedziała Patty.
-Dzięki, w końcu mojego chłopaka.
-Jak to jest chodzić z Louisem?- spytała Mary.
-Jest kimś, kto wręcz nie śnił mi się w najpiękniejszych snach.
-A fanki, dokuczają ci?- dodała Raviva.
-Nie jest, aż tak źle, ale pod artykułami na np. DailyMail, są te miłe, ale i niemiłe, wręcz obraźliwe. Ja się tym nie przejmuję, kocham go i nic nie stanie mi na drodze.
-Masz fajnie, ja właśnie rozstałam się z chłopakiem…- westchnęła smutno Raviva.
-Przykro mi…- odpowiedziałam.
-Nie ma czego, był z niego cham, prostak, debil itp. Itd.
Rozmawiałyśmy, aż w końcu wszystkie zasnęłyśmy.
24 stycznia, 11:04
Obudził mnie szum morza. Wstałam i poprawiłam włosy. Żadnej z dziewczyn już nie było… Ubrałam krótkie spodenki i luźną białą koszulkę. Weszłam po schodkach na górną część pokładu.
-Tu jesteście.- powiedziałam.
-Jesteś głodna?- spytała uśmiechnięta Patty.
-Coś bym przegryzła…
-To siadaj.- Eddie posunął się, żeby zrobić dla mnie miejsce.
 Nałożyłam sobie sałatki i przygryzałam sobie tostem. Niby jacht, ale kuchnia jak w domu.
-Ile jeszcze zostało?- spytałam połykając kęs Tosta.
-Około 8 godzin.- powiedział reżyser.
-No, no to ja zajmuję dziób, będę się opalać.
Wzięłam łyka kawy i pobiegłam do kajuty przebrać się w strój. Sięgnęłam do walizki po krem, a z torebki wyciągnęłam okulary. Dziób jachtu był cieplutki od słońca, położyłam się i Zaczęłam grzać moje chude kości. Po jakiejś godzinie przyszła Mary, zrobiła mi zdjęcie i wstawiła na Twittera z podpisem: Tak właśnie opala się przyszła gwiazda pop
Płynęliśmy dalej Mary leżała obok mnie i nuciła sobie piosenki, które leciały w jej w słuchawkach. Jimmy przyszedł do nas z zimnymi drinkami. Przyjemnie było się napić czegoś takiego. Odwróciłam się tak, aby opalać plecy. Raviva wraz z Nathanem położyli się na leżakach i co chwilę z czegoś się śmiali. Ja natomiast chyba sobie przysnęłam…

No to na Eska Music Awards, regaty i KARUZELE !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

9 komentarzy:

  1. Super rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. To było genialne! Szybko dawaj nexta!

    A.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piszesz bombowego bloga i znasz big time rush. Dziewczyno uwielbiam cie i mam pytanie. Może chiałabyś później napisać bloga love story o btr? Ale ten blog jest świetny więc nie przerywaj go i szybko wstaw nexta. Ja po prostu nie widziałam bloga o btr a chciałabym jakiegoś przeczytać. A blog z twojej ręki na pewno będzie rewelką!

    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, tak jakby mam plany pisać kolejnego bloga o One Direction, ale dopiero po zakończeniu tego, znam btr i lubię ich, byłam ich fanką przez jakiś miesiąc, ale potem OneDirectionInfection... Dziwnie będzie wracać do starych dziejów, więc przepraszam, ale muszę odmówić.

      Usuń
    2. Miałam tak samo. Najpierw btr a potem buuum... i OneDirectionInfection.
      Więc spoko. Nie moge doczekać się kolejnego rozdziału.

      A.

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Błagam wstaw szybko kolejny. Czekam...

    A.

    OdpowiedzUsuń