sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział 52



5 lutego, 9:00
Obudziłam się, bolały mnie kości, a co do kaszlu to w miarę ustąpił. Napiłam się zimnej herbaty z wczoraj i położyłam głowę. Była gorąca, sięgnęłam po termometr. 39,1.
Lou wszedł do pokoju po cichu, zobaczył, że nie śpię.
-Jak dziś się czujesz?
-Do dupy. Możesz zadzwonić po jakiegoś lekarza? Mam wysoką gorączkę i strasznie bolą mnie kości.
Chłopak wyjął z kieszeni telefon, znalazł numer i zadzwonił. Lekarz miał przyjechać za godzinę. Czułam się, tak jak mówiłam, DO DUPY!!!
Wypiłam zaparzoną przez Louisa herbatę truskawkową. Pozostało mi tylko czekać do przyjazdu medyka. Facet przyjechał pół godziny wcześniej, tłumacząc się wcześniej zakończonym dyżurem w szpitalu. Zbadał mnie i jednoznacznie powiedział, że to grypa, zwykła grypa, a sprawiała, że zaraz umrę…
Przepisał mi leki, które Lou zaraz po wyjściu lekarza pojechał kupić, kazał mi się ściśle trzymać ich zażywania, bo to szybciej postawi mnie na nogi. Wzięłam garstkę białych i żółtych kuleczek. Popiłam herbatą. Zaraz zaczęłam się pocić, ale to dobrze… Zasnęłam, jednak za dwie godziny wzięłam kolejną garstkę kuleczek, które przyniósł Lou. Miałam tak gorące czoło, że można by było spokojnie upiec na nich kotlety… Zamknęłam oczy, gdy w pewnym momencie, coś albo prędzej ktoś, położył mi na czole zimny okład. Zbawienie… Jednak, gdy się ocieplił, ta ukochana osoba położyła kolejny i kolejny… Zasnęłam tym razem z czołem normalnej temperatury. W ogóle nie odczuwałam głodu, a nie jadłam już 2 dni, a nie przepraszam, co dwie godziny żarłam tabletki zbijające gorączkę. Lou przyniósł mi kanapki i położył je na szafce. Pogłaskał po głowie i zmienił okład. Tak bardzo go kocham, normalnie w głowie się nie mieści…
Najgorszą rzeczą w tej chorobie był fakt, że niedługo mam urodziny nie zdążę nic przygotować zorganizować.
Leżałam zmasakrowana. Aż do moich urodzin.
8 lutego, 10:11
Cała moja zgraja z domu pięknie zaśpiewała mi Happy Birthday, wręczyli mi prezenty, a Lou powiedział, że da mi go później.
-Tak mi głupio, że nie zdążyłam nic zorganizować.- powiedziałam.
-Przestań, nie przejmuj się tym, chłopcy powiedzieli, że przyjdą za 3 godziny z prezentami i życzeniami.- powiedział Harry.
-A tak w ogóle jak się czujesz?- spytała Cara.
-Lepiej, chyba opłaciło mi się obżeranie tabletkami.
Lou uśmiechnął się.
-Zrobię ci z Harrym śniadanie. Życzysz sobie naleśniki a’la Cara?- spytała brunetka, pięknie się przy tym uśmiechając.
-Oczywiście.
Dziewczyna wraz z loczkiem wyszła, Lou usiadł na łóżko.
-Znajdziesz siły, żeby pójść dziś ze mną na kolację?- uśmiechnął się niepewnie.
-Co to za pytanie, jasne, o każdej porze dnia i nocy…
-Cieszę się.
-O której?
-O 19:00.
-Będę gotowa.
Już chciał mnie pocałować, gdy dotknęłam dłonią jego ust, zatykając je.
-Jestem po chorobie, kotku, jak wyzdrowieję całkowicie, wtedy…
-Nie leży mi ta twoja choroba.
-Oj, uwierz, że mi też.
Lou pocałował mnie w czoło i wyszedł z pokoju. Wstałam powoli i zajrzałam do szafy. Hmmm…
Już wiem. Wybrałam ciuchy i powiesiłam je na wieszaku. Ubrałam się w dresy, nie wypada, żeby witać chłopaków w koszulce Louisa i koronkowych majtkach… Usiadłam na łóżku i tak jak ostatnio zaczęłam grać na instrumencie. Wpadłam na pomysł nowej piosenki. Wzięłam czystą kartkę i tę w pięciolinię. Na czystej pisałam słowa, a na tej drugiej nuty. Po trzech godzinach Zayn zapukał, a ja odłożyłam keyboard na bok. Wszyscy zaczęli wyć operowo piosenkę, a ja uśmiałam się naprawdę mocno. Złożyli mi życzenia, wręczyli prezenty. Spojrzałam do jednej z toreb, ta była chyba od Liama. W srebrnej torebce była zawinięta w biały papier paczuszka.
-Co mi kupiłeś?- spytałam.
-Chcesz to zobacz.
Odwinęłam papier. Czerwone podłużne pudełeczko, spojrzałam na Liama, który szeroko się uśmiechał. Otworzyłam je. Nie wierzyłam własnym oczom. Był to czarny mikrofon, zdobiony kryształkami Swarovskiego, był tam ułożony napis Rosie.
-Matko, jaki śliczny, dziękuję, ucałowałabym cię, ale jestem po chorobie, poza tym Lou…
-Wiem, wiem… Cieszę się, że ci się podoba.
Przytuliłam go.
Rozpakowałam jeszcze prezenty od pozostałych. Poczęstowałam ich tortem, posiedzieli chwilkę i pojechali wraz z Harrym na próbę. Lou przygotowywał się do kolacji.
Dochodziła 17:00, wzięłam prysznic, umyłam głowę i nawinęłam je na wałki, tak aby utworzyły się śliczne fale. Wysuszyłam je. Ubrałam się i pomalowałam usta. Na oczy nałożyła beżowe cienie, podwinęłam tuszem rzęsy. Rozplątałam włosy. Było świetnie. Korektorem skorygowałam jeszcze wory pod oczami. Nagle zadzwonił telefon. Mama złożyła mi życzenia, potem zadzwoniła Kristen z Ericiem, następnie James, potem mama Louisa, było mi bardzo miło, że pamiętała oraz wszystkie koleżanki z agencji. Sms-ów też dostałam co nie miara. Cała ekipa teledyskowa, Rick, nawet Simon… Poprawiłam koszulę i żakiet. Zeszłam na dół. Lou widząc, że idę poprawił marynarkę. Cara patrzyła się na nas z maślanymi oczami. Mój chłopak pomógł mi założyć płaszcz, owinęłam się szalikiem i założyłam kozaki. Lou nałożył kurtkę i otworzył mi drzwi do taksówki. Za 30 minut byliśmy na miejscu. Pomógł mi wyjść. Obsługa otworzyła nam drzwi. Odebrali od nas odzienia i posadzili w rogu Sali, tak, aby nikt nam nie przeszkadzał, albo, żeby nikt nam nie robił zdjęć. Podali nam jedzenie. Homary. Przypomniało mi się, co chłopcy robili w NY. Jestem ciekawa, czy ten facet skapnął się… Potem kelner nalał nam wina, rozmawialiśmy, trzymaliśmy się za ręce, było tak pięknie i romantycznie. Po około 2,5 godzinie Lou wstał.
-No, to już musimy jechać…
-Ale do domu?
-Nie, muszę ci pokazać prezent ode mnie…
-Nie musisz.
-Chodź, musimy jechać.
-No dobrze.
Podziękowaliśmy, Louis zapłacił, kelner podał nam ubrania i wyszliśmy do taksówki, która już na nas czekała.
-Gdzie jedziemy?- spytałam, gdy wsiedliśmy.
-Niespodzianka.
-Nie lubię niespodzianek…
-Przeżyjesz.
-Dasz mi jakąś podpowiedź?
-Hmmm… Nie.
-Ale jesteś…
-I tak mnie kochasz…
-Tak, to prawda.
-Muszę ci owinąć oczy chustką.
-Jeśli musisz…
-Muszę i nie podglądaj.
-Dobrze.
Chwilę później kierowca stanął. Lou wyszedł pierwszy. Otworzył mi drzwi i pomógł wysiąść.
-Gdzie ty mnie prowadzisz?
-Cicho. Zaraz się dowiesz.
Szliśmy i szliśmy. Prowadził mnie, żebym się nie przewróciła.
-Już?
-Zaraz, kierowca pojechał trochę za daleko.
Po dwóch minutach.
-Już jesteśmy.- był uśmiechnięty.


Coś zaskrzypiało.
-Już możesz ściągnąć.
Odwiązałam chustkę.
-Co to jest za miejsce?- spytałam zdziwiona.
-Nasze nowe mieszkanie, jeśli tylko zechcesz ze mną zamieszkać.
Zatkało mnie. Wszystko było pomalowane, nawet meble były wstawione.
-To jest nasze mieszkanie?- spytała, gdy tylko odzyskałam świadomość.
-Tak.
-Louis- spojrzałam na niego i przytuliłam się- to… to… to… jest najpiękniejszy prezent, jaki ktokolwiek i kiedykolwiek mi dał… Spojrzałam w jego szczęśliwe oczy i mocno pocałowałam, chłopak przywarł mnie do ściany. Oderwałam się od niego.
-Jeszcze przed, chcę zobaczyć mieszkanie. Weszłam do salonu, ogromnego salonu, kominek, jadalnia, śliczna kuchnia.
-Matko, jak pięknie, ja już chcę tu mieszkać.
Zauważyłam, że w rogu salonu stoi biały fortepian, zaparło mi dech w piersiach. Zagrałam krótką melodię, złapałam Louisa za rękę i pobiegłam na górę, zajrzałam do sypialni. Oniemiałam dosłownie, była śliczna, na ścianach kolor… magnolii. Taaa… No to wiem, kto wybierał farby…
Wyszłam i weszłam do pokoju naprzeciwko. Nie był to jakiś duży pokój, ale był cały pusty. Na wprost drzwi było ogromne okno.
-Co to za pokój?- spytałam.
-Gdybyśmy kiedyś chcieli, no wiesz, mieć dziecko…
Łza zakręciła mi się w oku. Wyobraziłam sobie niebieskie, albo różowe ściany, po lewej stronie regalik z zabawkami i książkami, a na środku łóżeczko z baldachimem…
-Na pewno, ale nie teraz.
Uśmiechnął się.
Ogólny opis domu: Na dole, jest taka jakby pralnia, albo można nazwać rupieciarnia. Salon jest połączony z jadalnią i kuchnią. Na górze jest 5 pokoi z czego 1. to sypialnia, a 2. To pokój dla dziecka, pozostałe są gościnne wszystkie zagospodarowane w łóżka regały, fotele. Musiało kosztować masę pieniędzy. Na dole i na górze jest łazienka z pełnym wyposażeniem. Louis pomógł mi ściągnąć płaszcz, ja zrzuciłam buty i skoczyłam na łóżko. Mój chłopak zaniósł rzeczy na dół i przyniósł po kieliszku wina. Leżałam plackiem na niezwykle wygodnym łóżku. Mój chłopak odłożył kieliszki na półkę, nachylił się nade mną i pocałował najpierw delikatnie, ale potem walczyłam z guzikami od jego koszuli, które nie chciały się odpiąć. Wreszcie uporałam się, on dobrał się do mojej poszło mu to znacznie sprawniej niż mi. Leżeliśmy w samej bieliźnie. Czułam jego pocałunki chyba w każdej części mojego ciała. Był taki zachłanny, ale to sprawiało, że pragnęłam go coraz bardziej… Leżał na mnie, ale chwilkę później to ja przejęłam pałeczkę i zamieniliśmy się rolami. Usiadłam na nim okrakiem. Uśmiechnął się do mnie zawadiacko. Przygryzłam lekko wargę. Znów leżał na mnie. No i to tyle z opisów, bo teraz każda wie, co działo się dalej…
9 lutego, 12:44
Obudziłam się w objęciach ukochanego. Spał tak słodko, musnęłam lekko jego soczyste usta. Wstałam ubrałam jego koszulę i swoje majtki. Zeszłam na dół, trochę burczało mi w brzuchu. Zajrzałam do lodówki. Była wypełniona po brzegi jedzeniem. Wyjęłam potrzebne składniki do zrobienia naleśników. Po 20 minutach były gotowe. Nakładałam właśnie je, gdy ktoś objął mnie od tyłu i musnął w szyję. Odłożyłam talerz na bok. Odwróciłam się do niego, pocałował mnie i złapał za pośladki. Gdy już skończył mielić mi usta, złapał naleśniki i zaniósł je do jadalni. Ja wzięłam dwa kubki kawy i położyłam je na stole. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Przez cały czas się uśmiechaliśmy do siebie.
-Wiesz, to były najwspanialsze urodziny, jakie kiedykolwiek ktokolwiek miał.
-Bardzo mi miło.
Skończyłam jeść i popijałam kawę. Przyglądał mi się przez cały czas, uśmiechał się tak jak wczoraj… Wstałam z miejsca, umyłam talerz i kubek w zlewie. Był trochę zawiedziony, myślał, że…
Wyszłam z pomieszczenia i poszłam na górę. Będąc już na piętrze zawołałam.
-JAK CHCESZ TO MOŻEMY SIĘ RAZEM WYKĄPAĆ!
Usłyszałam tylko, jak szybko się zerwał. Weszłam do łazienki na piętrze i napuściłam gorącej wody do wanny. Mój chłopak zaraz znalazł się w łazience.
Za około 2 godziny w ręczniku poszłam się ubrać we wczorajsze rzeczy, chciałam bowiem pojechać do domu i zabrać choć trochę manatków do nowego domu. Lou siedział w wodzie. Ubrałam bieliznę i pozostałe ubrania. Usiadłam na łóżku i odpisałam Carze na sms-a, którego wysłała o 1:00 w nocy.
Lou wyszedł w ręczniku i też zaczął się ubierać. Po godzinie byliśmy już w domu Cary. Bo chyba tak musimy teraz nazywać to miejsce…
Weszliśmy do środka.
-No nareszcie.- powiedziała Cara- jak ci się podoba? Czemu nie odpisałaś na mojego sms-a w nocy?
-Caruś?- zawołał Hazza z kuchni.
-Co?
-Jak myślisz co oni robili w nocy?
-Yyyy… Tak… To jak ci się podoba dom?
-Śliczny, perfekcyjny, piękny. Bardzo ładne kolory ścian, ciekawe, kto je wybierał…- spojrzałam na nią.
-Skąd wiesz, że wybierałam?
-Biały i magnolia, pamiętasz? Materiały do twoich sukienek. Dobra z ciebie kłamczucha.
Uśmiechnęła się szeroko.
Zdjęłam płaszcz i powiesiłam go na wieszaku. Lou poszedł za mną schodami do góry. Weszłam do swojej sypialni. Otworzyłam szafę i największą walizkę jaką mam. Spakowałam rzeczy i część butów. Włożyłam keyboard do futerału, chociaż właściwie, nie będzie mi już potrzebny, jednak zabrałam go ze sobą. Wyjęłam drugą walizkę troszkę mniejszą. Spakowałam już wszystkie rzeczy z szafy i pozostałą część butów. Spakowałam komputer i jakieś jeszcze duperele. W sumie dwie wielkie walizki… Louis odrobinkę się załamał, gdy ją zobaczył, tej większej sam podnieść nie dał rady. Zawołał na pomoc Hazzę. Ten zakasał rękawy i pomógł przyjacielowi, gdy zeszli na dół usłyszałam tylko westchnięcie. Drugą Lou dał radę wziąć. Włożył giganta z Hazzą do bagażnika mojego samochodu, a drugą do środka, bo nie było już miejsca. Chłopak spakował swoje rzeczy i włożył je do swojego Porsche. Spakowałam keyboard. Pomachałam Carze, która była w oknie i pojechałam Louis jechał pierwszy. Ja za nim. Przez cały czas patrzył się w lusterko. Widząc jego uśmiechnięte oczy, popatrzyłam na niego i lekko przygryzłam wargę. Ściągnęłam szalik i odpięłam sobie płaszcz. Tak, uwielbiam go rozpalać…
Dojechaliśmy do domu. Wnieśliśmy na górę walizkę- giganta, potem Lou wziął tę mniejszą, a ja wzięłam keyboarda, położyłam go w szafie na podłodze. Chłopak przyniósł swoją walizkę i położył ją przy ścianie. Otworzyłam giganta. Włożyłam rzeczy do szafy, potem otworzyłam mniejszą i rozłożyłam rzeczy. Troszkę zgłodniałam, więc postanowiłam zrobić makaron z serem. Wyjęłam potrzebne składniki i zaczęłam pichcić. Louis rozpakowywał się. Po 20 minutach posiłek był gotowy nałożyłam mojemu chłopakowi i sobie.
-Lou, jesteś głodny?
-Trochę.- odkrzyknął z góry.
-To chodź.
Zszedł na dół.
-Makaron z serem, jak ja dawno tego nie jadłem…
-Ja też.
Jedliśmy posiłek, gdy zadzwonił mój telefon. Pobiegłam do korytarza, gdzie leżała moja torebka.
-Halo?
-Hej Camille. Tu Eddie, dzwonię, żeby ci powiedzieć, że od przedwczoraj masz 500 tys. Wyświetleń.
-Serio?
-No i same pozytywne komentarze…
-Bardzo się cieszę.
-A i przypomniało mi się pojutrze, masz pierwszy wywiad jako Rosie. Reporter przyjedzie do Syco o 16:00.
-Dobra, dzięki Eddie, pa.
-Pa.
Wróciłam do Louisa. Zjedliśmy i Lou musiał jechać na próbę, trochę mi się nudziło, więc wzięłam czystą kartkę w pięciolinię i położyłam ją na specjalnym stojaczku na moim białym fortepianie. Dotknęłam palcem pierwszego klawisza i naszła mnie wena na piosenkę. Po głowie chodziły mi słowa, takie, które opisywały rozstanie, cierpienie… Tak, ta piosenka będzie właśnie o rozstaniu.
Po godzinie była gotowa, włączyłam sobie telewizor i położyłam się plackiem na kanapie. Na kanale E! leciał właśnie reportaż o One Direction. Oglądałam i słuchałam pojedynczych rzeczy, które i tak wiedziałam, ale potem zaczęli gadać o burzliwych związkach Hazzy, na końcu pokazali zdjęcia samej Cary, a potem zdjęcie Cary i Harry’ego. Komentarz lektora brzmiał tak: Chłopak, który był rozchwytywany np. przez Caroline Flack albo samą Taylor Swift, nareszcie próbuje się ustatkować, ze swoją teraźniejszą dziewczyną jest już prawie 5 miesięcy, Cara Galderman mimo zdrady Harry’ego wróciła do niego i mają się dobrze. Potem zaczęli obgadywać kolejne dziewczyny chłopaków najpierw Perrie, potem Danielle, nadmienili coś o Demi Lovato (Niall się z nią TYLKO przyjaźni), a na końcu o mnie. Komentarz: Pod koniec ostatniego roku w życiu byłej top modelki Camille Montrose zagrzmiało. Prawdopodobnie w lipcu poznała swojego teraźniejszego chłopaka, miała nieźle zapowiadającą się karierę, ale zbyt małe zarobki sprawiły, że nie podpisała kolejnego kontraktu z Elite London NYC. Kilka dni temu na Youtube pojawił się teledysk Camille do piosenki Variation, śpiewa tam pod pseudonimem Rosie, nikt nie wie skąd wziął się taki przydomek…
Ja wiem, powiedziałam do siebie.
(…) Dziewczyna prezentuje tam swoje piękne ciało, pokazali kilka urywków z teledysku. Co się okazało dostała w darze piękny i melodyjny głos, wiele specjalistów uważa, że jeżeli będzie dalej tak śpiewała może odnieść sukces na miarę Mariah Carey, czy Madonny…
Odrobinę mnie to zszokowało.
(…) Pojawiają się bardzo miłe komentarze pod piosenką dziewczyny. Fanki zespołu One Direction, gdzie śpiewa Louis Tomlinson, aktualnie partner Rosie, bardzo ciepło komentują je, ale zdarzają się takie, które najzwyczajniej obrażają ją, np. że robi karierę, bo Louis ma wtyki itd. Rosie dała z siebie wszystko i pokazała przez to, że można spaść na sam dół i wzbić się.
Odpaliłam kompa, który leżał na stole, weszłam na Twittera, rzeczywiście, było tak jak mówili w TV. Napisałam krótkiego posta z linkiem na Youtube i tylko tyle. Zauważyłam, że Lou już tego samego dnia, gdy wstawiono teledysk podał linka w poście, jak i wszyscy chłopcy łącznie z Carą.
A ja lekko jestem spóźniona…
Potem włączyłam sobie program Ellen DeGeneres. Zadzwonił mój telefon, James. Pogadałam z nim może z 2,5 godziny. Około 19:00 Louis przyszedł zmęczony, więc od razu poszedł spać. Ja natomiast położyłam się około 22:30.

Miłego czytania kochane!

2 komentarze: