wtorek, 13 sierpnia 2013

Rozdział 53



Jakiś czas później…
12 kwietnia, 10:45
Obudziłam się w wielkim łóżku, sama. Znowu, codziennie budzę się z nadzieją, że będzie spał obok, otuli mnie swoim ramieniem i pocałuje…
Dzisiaj Louis ma koncert w Glasgow, z tego co pamiętam. Nie widzieliśmy się już 3 tygodnie, dzwonimy do siebie codziennie, piszemy po kilkanaście razy, ale to nie to samo.
Mamy wiosnę, dzisiaj słonko świeci, ale chmury lekko na nie nachodzą do wróży deszcz. Carze wiedzie się dobrze, ale jej też jest nudno bez Hazzy. Praktycznie całe dnie przesiaduje ze mną u mnie w domu. Moja kariera zaczyna nabierać tempa, drugi singiel z mojej płyty został wydany 2 tygodnie temu, nazywa się Blind of Feelings, czyli ślepy na uczucia. Przez okres nieobecności Louisa napisałam chyba siedem piosenek.  Moja płyta, która się nazywa A Little Experience, będzie miała swoją premierę za 2 tygodnie. Jeżeli dużo ludzi kupi moją płytę, Modest zacznie organizować mi trasę po Wielkiej Brytanii i Irlandii.  Jestem taka szczęśliwa…
Ostatnio do Cary zadzwoniła redaktor naczelna arabskiego Harper’s Bazaar, zaproponowała jej sesję. Moja przyjaciółka doznała lekkiego szoku, ponieważ przez cały czas mówiła, że jest nie fotogeniczna, a zaprosili ją na sesję… Dziś około 13:00 wylatuje do Kairu. Jest taka podekscytowana. Spakowała się już.
-Na pewno masz wszystko?- spytałam.
-Tak, na pewno…
-Mówiłaś Harry’emu?
-Chyba się cieszył bardziej ode mnie.
Uśmiechnęłam się.
-Zjemy coś jeszcze?
-Jasne.
-A zrobisz bruschettę?- zrobiła podkówkę.
-No dobra.
Zrobiłam jajecznicę i pokroiłam pomidory. Nałożyłam je na gorący chleb. Usiadłyśmy w salonie na białej kanapie. Zjadłyśmy i około 12:00 wyjechałyśmy z domu. Odwiozłam ją na lotnisko, pożegnałam się z nią. Pojechałam po zakupy do sklepu. Wróciłam około 15:00 do domu zrobiłam sobie na obiad potrawkę z kurczaka. Nudziło mi się, tak cholernie mi się nudziło. Pooglądałam telewizję. Nagle zadzwonił mój telefon. Popatrzyłam na ekran: Eric.
-Hejka braciszku, co tam?
-Camille, Kris dostała skurczów, jestem w szpitalu…
Wstałam z miejsca.
-Czemu nie wszedłeś z nią do Sali?
-Nie wpuścili mnie.
-Eric, ja szybko się spakuję i przylecę najbliższym samolotem, w jakim szpitalu jesteś?
-NYU Medical Center.
-Dobra, to do zobaczenia.
Pobiegłam na górę i przy okazji zadzwoniłam do Eddiego.
-Halo?
-Eddie, mam pytanie, czy mógłbyś zarezerwować mi bilet na najbliższy lot do NY?
-Po co ci?
-Moja przyszła szwagierka rodzi, a mój brat jest zestresowany i siedzi sam w szpitalu, muszę lecieć go wspierać- odpowiedziałam, wrzucając rzeczy do walizki.
-Tak, już dzwonię.
Zapięłam walizkę i za chwilkę zadzwonił Eddie.
-Jedź na Heathrow, przedstaw się i powiedz, że przed chwilą mój manager dzwonił. Babka cię wpuści.
-Dzięki Eddie. Papa.
-Pa.
Zniosłam torbę  na dół i włożyłam ją do bagażnika, zamknęłam dom i z piskiem opon wyjechałam z podjazdu. Za 20 minut byłam na Heathrow, zostawiłam samochód przed budynkiem lotniska, wzięłam walizkę, odłożyłam ją na taśmę i szybkim krokiem szłam ku odprawie.
-Dzień dobry, nazywam się Camille Montrose, mój manager Edward Miller dzwonił tu przed chwilą, tak proszę.
Otworzyła bramkę i weszłam już spokojna na samolot. Usiadłam i oparłam głowę o fotel. Obok mnie usiadł jakiś ładny chłopak, ale taki super ładny… Uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam. Pilot kazał zapiąć pasy i samolot wystartował. Stewardessa podeszła do nas i spytała, czy życzymy sobie coś do picia, równocześnie odpowiedzieliśmy, że wodę. Zaśmiał się. Gdy kobieta odeszła zapytał mnie:
-Jak masz na imię?
-Camille, a ty?
-Jeremy.
-Miło mi.
-Mi również. Mieszkasz w Londynie?
-Tak, a ty?
-Jestem ze Seattle.
-Czemu byłeś w Londynie ?- spytałam.
-Moja babcia tu mieszka. A ty po co jedziesz do NY?
-Moja szwagierka rodzi i muszę wspierać brata.
-Fajnie, będziesz bratanka czy bratanicę?
-Bratanka.
-Ja ciebie chyba skądś znam…- przyglądnął mi się.
-Nie sądzę.
-Może mi się tylko wydaję…
-Chyba tak.
-Jakiej muzyki słuchasz?
-Bardzo zróżnicowanej, ale głównie gustuję w pop- rock.
-Ja też, a ostatnio nawet zacząłem słuchać takiej młodej wokalistki, jest super śliczna, była kiedyś modelką…
-Czyżby Rosie?- spytałam.
-Tak.
Uśmiechnęłam się szeroko.
-Tak jakby ją znam…
-No co ty, matko jak ci zazdroszczę.- powiedział.
-Miałam okazję z nią śpiewać.
-Ja pierniczę, umiesz śpiewać?
-Jasne, nawet występowałam z nią do teledysku Variation…
-No nie wyrobię…
-Jest bardzo fajna z charakteru…
-Taaa… Super ładna… 
-Gdybyś ją zobaczył bez makijażu załamałbyś się…
-E tam, dziewczyny bez makijażu są naturalnie piękne.
-Twoja dziewczyna będzie miała szczęście…
-Tak, rzuciła mnie ostatnio.
-Współczuję.
-Głupia była. A ty masz chłopaka?
-Tak.
-Jak ma na imię?
-Louis.- uśmiechnęłam się.
-Fajnie.
Rozmawialiśmy prawie przez cały lot. Pilot właśnie mówił: Prosimy zapiąć pasy podchodzimy do lądowania.
-Camille, dałabyś mi swój numer, zobaczylibyśmy się kiedyś jak będę w Londynie, czy coś?
-Pewnie.
Podyktowałam mu po kolei cyferki, gdy samolot wylądował wstaliśmy z miejsc i podążyliśmy ku drzwiom. Odebrałam bagaż i pożegnałam się z Jeremy’m. Pobiegłam ku postojowi taksówek. Kierowca włożył torbę do bagażnika i zawiózł mnie do szpitala, gdzie była Kris. Gdy podjechaliśmy pod szpital, facet zatrzymał się i wyciągnął mi torbę, nałożyłam ją na ramię i zapłaciłam mu. Weszłam do środka. Spojrzałam na tablicę. Ginekologia i położnictwo na 4 piętrze wsiadłam do windy i po minucie byłam w określonym miejscu. Drzwi się otworzyły, a moim oczom ukazał się mój braciszek miał głowę odchyloną do tyłu.
-Eric!
-Camille, tak się cieszę, że przyjechałaś.
Odłożyłam torbę na krzesło i przytuliłam brata.
-Jak długo już rodzi?
-Prawie 4 godziny, pielęgniarki, które są tam mówiły mi, że wszystko jest w porządku, ale dzidziuś nie chce wyjść.
-Może mu tam było dobrze…
-Zapewne.
Posiedzieliśmy jeszcze godzinę, kupiłam dwie kawy w automacie. Nagle drzwi się otworzyły i wyszła z nich lekarka.
-Gratulacje, ma pan zdrowego syna. Waży 3,5 kg. Śliczny.
-Kiedy będę mógł go zobaczyć?
-Jak pielęgniarki go umyją i przebiorą to zaniosą go do pani Kristen. Tylko proszę jej nie przemęczać, jest bardzo zmęczona, wasz synek dał jej popalić.
-A w jakiej Sali jest Kristen?
-107, zaraz powinna zostać przeniesiona.
Kobieta uśmiechnęła się i poszła.
-No, brachu, zostałeś ojcem…
-Aż mi się wierzyć nie chce…
-Musisz uwierzyć, bo to już się stało…
Wywieźli z porodówki Kristen, powiem tak, wyglądała na bardzo zmęczoną… Weszliśmy do Sali. Pielęgniarka otarła jej głowę chusteczką i wyszła. Eric usiadł koło niej i złapał delikatnie za dłoń. Zostawiłam ich na chwilę samych, poszłam zadzwonić do mamy. Wyszłam na dwór i usiadłam na murku.
-Halo?- spytała.
-Cześć mamciu.
-Moja córeczka dzwoni, jak ja ciebie dawno nie słyszałam…
-Trochę jestem zapracowana…
-Tak sądzę, widziałam twój teledysk i uważam, że wyszedł świetnie.
-Dzięki. A mamo mam dla ciebie super wiadomość…
-Tak?
-Kristen jakieś pół godziny temu urodziła.
-O mój boże! Dziecko jest zdrowe?
-Jak ryba. Ma 3,5 kg i jest bardzo podobny do Erica…
Mama się zaśmiała.
-Jak tylko go przywiozą, zrobię zdjęcie i ci wyślę.
-Jejku jak się cieszę, a Kristen, jak ona się czuje?
-Chyba dobrze, ale teraz śpi, mały nieźle ją wymęczył rodziła prawie 5 godzin.
-Ja ciebie rodziłam prawie 14…  Przypomniało mi się… wczoraj zadzwoniła do mnie Johanna Tomlinson, mama Louisa.
-I jak?
-Mało się nie poryczałam ze szczęścia, jak do mnie zadzwoniła na początku jej nie poznałam, ale potem zaczęłam kojarzyć. Zaprosiłam ją do nas na wakacje.
-Bardzo się cieszę.
-Uwierz mi, ja też…
-Dobra to ja już będę kończyć, wracam do Erica.
-Dobrze córciu, pozdrów ich ode mnie i od taty.
-Papa.
-Pa.
Już miałam wchodzić do środka, kiedy na ekranie telefonu pokazało mi się zdjęcie Louisa.
-Tak?
-Czemu nie odbierałaś?- spytał trochę zdenerwowany.
-Przepraszam, kotku, ale leciałam samolotem.
-Gdzie jesteś?
-W NY.
-Ale po co?
-Kristen urodziła, Eric do mnie zadzwonił i przyleciałam.
-Pogratuluj im ode mnie i pozdrów.
-Dobrze misiu, a jak u ciebie?
-Już po koncercie… Ale było fajnie…
-Cieszę się.
-Tęsknię za tobą…
-Ja też, bardzo.
-Kocham cię.
-Nie mów tak, bo się zaraz rozpłaczę.
-No dobrze, to przestaję, ale i tak cię kocham.
-Ja ciebie też. Pozdrów chłopaków. Kocham cię.
-Ja ciebie też. Pa.
-Pa.
Weszłam do środka i pojechałam windą na 4 piętro.
Eric chodził niespokojnie po korytarzu.
-Co jest?- spytałam zaniepokojona.
-Przed chwilą dzwonił do mnie szef i powiedział, że jutro wyjeżdżam w delegację do Glasgow.
-Jaja sobie robisz…
-No właśnie nie.
-Powiedziałeś mu, że ci się dziecko urodziło?
-Tak i on powiedział, że jeżeli nie pojadę, to on wyśle kogoś innego, ale ja już do pracy wracać nie muszę.
-Cholera jasna. Co za debil!
-Musisz porozmawiać z Kris.
-Wiem.
Weszliśmy do środka. Dziewczyna trzymała na rękach synka. Uśmiechnęłam się szeroko.
-Jak dajecie mu na imię?- spytałam szeptem.
-William.- odezwała się dziewczyna.
Mały zasnął i dziewczyna położyła go do łóżeczka obok.
-Kristen musimy porozmawiać.
-Co się stało?- spytała.
-Muszę wyjechać jutro w delegację, bo inaczej stracę pracę.
Zmartwiła się.
-Musisz jechać, jak na razie to jest nasze jedyne źródło utrzymania. Kiedy wyjeżdżasz?
-Jutro.
-A kiedy wracasz?
-Jeszcze nie wiadomo.
Dziewczyna poprawiła głowę na poduszce.
-Kris, a ty będziesz miała kogoś do pomocy?- spytałam.
Zaprzeczyła.
-Więc, ja zostanę w NY, przynajmniej do przyjazdu Erica. Promocję płyty mam za 2 tygodnie.
-Zostałabyś?- spytał ucieszony braciszek.
-Tak.
-To dobrze.- uśmiechnęła się dziewczyna.
Posiedzieliśmy jeszcze dwie godziny.
-Idźcie już, bo musicie się wyspać- powiedziała- a ty spakować…
-Przyjadę tu jeszcze przed wyjazdem.
-Dobrze.- pocałował ją w usta i wyszliśmy.
Wsiedliśmy do samochodu Erica, uprzednio mój brat spakował moją torbę do bagażnika. Ruszyliśmy.
-Zawieziesz mnie pod Grand Hotel?- spytałam.
-Chcesz spać w hotelu? Jeszcze czego, zabieram cię do siebie.
-Przestań, nie chcę ci robić kłopotu.
-Nawet mnie nie wkurzaj, siostra…
-Dobra, nie będę się z tobą kłócić, i tak nie wygram.
-No właśnie.
Zaparkował przed kamienicą, bardzo ładną odnowioną. Wziął moją torbę i poszliśmy na 3 piętro. Otworzył drzwi i ukazało mi się śliczne 3- pokojowe mieszkanie, naprzeciwko drzwi była kuchnia, a obok niej duży pokój. Eric zaniósł mi torbę do małego pokoiku obok łazienki. Sam spał w salonie. Wzięłam prysznic, przebrałam się i poszłam spać. Mój brat zrobił tak samo.

Nie ma to jak dwu- i pół godzinny seans Transformersów 3 w łóżku w domu...
Pamiętajcie, że możecie mnie pytać o różne rzeczy przez Aska.
Miłego czytania kochane! 

2 komentarze: