niedziela, 6 października 2013

Rozdział 70.



10 stycznia, 15:14
Kilka dni temu zaczął się dziewiąty miesiąc. Rozwiązanie już niedługo. Termin lekarka ustaliła mi na 31 stycznia. Dobrze, że Lou wtedy będzie. Jutro jednak mój chłopak wraz z zespołem jedzie do Irlandii. Siedzę z Lou u Cary i Hazzy. Pijemy wszyscy kawę i opowiadamy sobie o wrażeniach z krótkich wakacji na Hawajach. Mój brzuch jest już tak duży, że żaden sweter nie jest już w stanie zakryć mi go całkowicie, dlatego noszę dresy i bluzy Louisa. Zjedliśmy wszyscy razem obiad i około 17:00 musieliśmy wracać do domu. Mój chłopak musiał się spakować do wyjazdu.  Usiadłam na łóżku i przyglądałam mu się.
-Co jest?
-Nie mogę uwierzyć, że za niecałe 3 tygodnie urodzi nam się dziecko.
-Nie mogę się doczekać.
-Nie będziesz tego mówił, jak będziesz wstawał w nocy zmienić jej pieluszkę.
Uśmiechnął się.
Około 19:30 był gotowy. Zjedliśmy kolację i postanowiliśmy poukładać zdjęcia w albumie. Wszystkie. Przypomniały mi się wszystkie sytuacje, jakie przeżyłam z Louisem, chłopakami i Carą. Domówka u mnie i u Cary… O boże, jak mi wtedy głowa napierdzielała…
Razem z Lou poszłam się kąpać około godziny 23:00, następnie włączyliśmy sobie film. W połowie chłopak zasnął, wyłączyłam telewizor w sypialni i ja też zasnęłam.

11 stycznia, 10:21
Lou wstał pierwszy, bo nie było go w łóżku pozostała tylko jego część kołdry. Ubrałam dresy i zeszłam na dół. Chłopak przywitał mnie pocałunkiem w usta. Wypiłam herbatę i zjadłam kanapki.  Lou o 12:00 ma samolot do Dublina. Postanowiłam, że przebiorę się w jeansy, jeżeli oczywiście tyłek mi w nie wejdzie. Nałożyłam granatową bluzę z Nike Louisa, założyłam czarne emu. Spróbowałam nałożyć ulubione jeansy.  Aaaaa… Weszły. Zbawienie. Przytyłam 15 kg, to i tak nie dużo… Moja mama mówiła, że na twarzy jestem taka sama, ale brzuch mi urósł bardzo mocno, ciekawe czemu… Chłopak usiadł ze mną na kanapie i przytulił…
-Będę za Tobą tęskniła…
-Miśku, to tylko 4 dni…
-O 4 za dużo.
-Taka moja praca.
-No wiem.
Dotknął ręką brzucha i pocałował go, a następnie mnie w usta. Wplotłam swoje dłonie w jego brązowe włosy. Nachylił się nade mną, ale mój brzuch cisnął go. Wsunął język do moich ust. Mmmm… Podobało mi się. Szkoda tylko, że brzuch mi przeszkadzał… Już niedługo. Była godzina 11:20.
-Musisz już jechać.- szepnęłam.
-Zbyt dobrze mi tu z Tobą.- powiedział nie przestając całować.
-Naprawdę, jest już późno, jak wrócisz, to dokończymy.
-Już nie mogę się doczekać.
Chłopak wstał i poszedł na górę po walizkę, ja poszłam ubrać kurtkę i buty, nasunęłam na głowę czapkę i owinęłam się szalikiem. Lou zszedł z małą walizeczką koloru granatowego. Nałożył bordową czapkę i nałożył kurtkę, wsunął stopy do butów i wyszliśmy na dół. Wsiadłam do mojego Audi po stronie pasażera. Lou włożył bagaż do bagażnika i ruszyliśmy. Padał śnieg. Po 20 minutach byliśmy na Heathrow, wszyscy już byli Cara także. Przywitałam się ze wszystkimi, a potem pożegnałam się. Lou przytulił mnie i pocałował. Niepozornie dotknął brzucha i powiedział, uważajcie na siebie.
Cara pocałowała Hazzę tak namiętnie, że dłonie chłopaka zaczęły wędrować w stronę jej pośladków, ale klepnęła go tylko i pomachała. Uśmiechnął się i pokręcił głowę zrezygnowanie. Pomachałyśmy im i zniknęli w tunelu.
-Jedziemy do mnie?- spytała.
-Ok.
Wsiadłyśmy do swoich samochodów i 20 minut później byłyśmy u Cary w domu. Cara zaparzyła mi herbatę. Siedziałyśmy na kanapie i nudziłyśmy się. Potem dziewczyna przymierzyła każdy projekt sukienek i robiłam jej zdjęcia. Potem ona malowała mnie i wstawiała zdjęcia na Instagrama. Najzwyczajniej w świecie nam się nudziło. Potem zadzwoniłyśmy do chłopaków, ale gdy Hazza odebrał strasznie przerywało i chłopak napisał sms-a, że W Dublinie jest zawierucha i nie ma zasięgu. Potem zamówiłyśmy naleśniki ze szpinakiem. Zjadłyśmy i oglądnęłyśmy komedię. Gadałam potem przez telefon z mamą Louisa, a potem ze swoją. Zbliżała się 17:00.
-Chyba będę już się zbierać.
Wstałam i poczułam w spodniach coś ciepłego, Cara patrzyła jak moje jeansy staje się ciemniejsze.
-Co się dzieje?
-Wody mi odeszły.
-CO?!
-Cara, wody mi odeszły.
Złapał mnie skurcz tak silny, że aż usiadłam. Cara zadzwonił na pogotowie, ale w Londynie panowała podobna sytuacja jak w Dublinie, wiatr aż świszczał w oknach, a za nimi unosiły się tylko białe płatki.
-Cholera, czemu oni nie odbierają…
Krzyczała do telefonu…
-Trudno, sama cię zawiozę…
-Weź, jakieś ręczniki i koc…
Powiedziałam jej, a potem krzyknęłam z bólu. Pomogła mi wstać, nałożyła buty i kurtkę, otuliła kocem i wsadziła mnie do Range Rovera. Sama nałożyła na siebie kurtkę i buty, wzięła kluczyki, moją torebkę i swoją i wybiegła z domu. Gwałtownie ruszyła. Panował wielki korek. Dziewczyna trąbiła. Ludzie, tutaj kobieta rodzi…
Coś się ruszyło… Cara kierowała i wykręcała jednocześnie numer z mojego telefonu do Louisa i ze swojego do Harry’ego. W końcu tak się wkurzyła, że pojechała po chodniku. Prawie potrąciła staruszkę. Po pół godzinie zajechała pod szpital i pobiegła po kogoś. Mężczyźni z wózkiem inwalidzkim zjawili się w trymiga. Zaparkowała samochód i pobiegła za nimi. Trzymała w rękach nasze torebki i telefony. Przez cały czas dzwoniła. Żadne z nich nie odbierał, a ja darłam się na całe gardło. Ból był przeraźliwy.

Cara
Do nikogo nie mogę się dodzwonić… Słyszę wrzaski Camille, ale muszę siedzieć na poczekalni muszą ją przygotować do porodu, dalej dzwonię, teraz też wykręcam do pozostałych chłopaków. Zobaczyłam, że Camille ma numer do Josha, perkusisty. Wykręciłam.
-Halo?
-Bogu dzięki. Cześć tu mówi Cara, narzeczona Harry’ego. Czy ty jesteś teraz z chłopakami?
-Właściwie to w garderobie, oni mają teraz wywiad…
-Cholera, posłuchaj, Camille, dziewczyna Louisa jest w szpitalu i rodzi, jestem z nią, proszę cię powiedz to chłopakom, niech przylatują jak najszybciej…
-Jak tylko będą reklamy od razu im powiem.
-Dziękuję, jakby co to dzwoń.
-Ok.
Usiadłam na krześle, ale i tak zaraz wstałam.

Harry
No dobra, to widzimy się za kilka minut po reklamach, do zobaczenia.
Josh wbiega na scenę, podchodzi do Louisa, który robi się momentalnie cały blady, podchodzę.
-Ja muszę wracać… Muszę być przy niej…
-Co jest?- spytałem.
-Camille rodzi.- powiedział Liam.
Wszyscy zaczęliśmy chodzić  te i z powrotem. Poprosiliśmy menagera, żeby poprzesuwał nam nasze wywiady na jakieś inne dni i zarezerwował bilety na najbliższy lot do Londynu.  Andy wszedł po chwili.
-Nic z tego, samoloty nie latają…
-JAK TO?!- krzyknął Lou, a ja położyłem mu rękę na ramieniu.
-Jutro z rana.
-Andy zrób coś ona rodzi, muszę być przy niej.
-Louis wiesz, że bym chciał, ale nie da rady.
Chłopak usiadł na fotelu i nerwowo stukał podeszwą buta o podłogę.
-Coś muszę zrobić…
-Skup się teraz na wywiadzie, a potem pomyślimy, ok.?
-Ok.
Po zakończeniu wszyscy z bagażami pojechali na lotnisko, żaden samolot nie latał, ale Louis uparł się, że nie pójdzie do żadnego hotelu. Zostałem z chłopakami i z nim. Pozostali poszli.

Camille
Pospiesznie mnie umyli, a ja cały czas drę się wniebogłosy, zawieźli mnie na porodówkę, próbuję oddychać równomiernie. Pytam się pielęgniarki, czy jest może mój chłopak. Ona jednak mówi, że nie. Dodaje po chwili, że jest tam tylko moja przyjaciółka.
-Czy ona może wejść?
-Jeśli pani sobie tego życzy.
Pielęgniarka wyszła, Cara wzięła rzeczy i położyła je w komórce, schowała jedynie mój telefon i swój do kieszeni. Nałożyła na siebie zielony fartuch i zielony beret na włosy. Trzymała mnie za rękę.
-Rozwarcie 10 cm.- powiedziała Lekarka.
Posadzili mnie w pozycji dobrej do rodzenia.
Cara mówi do mnie:
-Przyj słonko, przyj.
Otarła mi pot chusteczką.
-Raz, dwa, trzy.
Napinam wszystkie mięśnie i drę się na cały głos.
-Raz, dwa trzy… Raz, dwa trzy… Raz, dwa trzy… Raz, dwa trzy… Raz, dwa trzy… Raz, dwa trzy…
Usłyszałam dźwięk dzwonka, ale od razu go wyciszyła. Otarła mi pot chusteczką. Tak było bardzo długo.
-Jeszcze troszeczkę, Camille.- wspierała mnie.
-Dasz radę.- powiedziała pielęgniarka.

Cara
Prawie po 6 godzinach moja przyjaciółka była wycięczona i nie miała siły na nic. Nagle usłyszałyśmy płacz dziecka, a mi poleciały łzy. Spojrzałam na lekarkę, trzymała w rękach małą dziewczynkę całą we krwi. Na głowie dziewczynka miała coś białego i wyglądało jak rozbite jajko.
-W czepku urodzona.- uśmiechnęła się kobieta i podała Lily pielęgniarce.
Camille zamknęła oczy i uśmiechnęła się prawie nie widocznie.
Przebrali moją przyjaciółkę i zawieźli do Sali. Ja wzięłam nasze torby i zadzwoniłam do chłopaków.
-Halo?!- odezwał się Louis.
-Już po.- odetchnęłam.
-Jak ona się czuję, jak Lily?
-Camille jest okropnie zmęczona, a Lily w czepku urodzona.
Zaczął się śmiać, wykrzyczał na cale gardło.
-JESTEM OJCEM!!!! WOOOHOOO…
-Louis?
-Tak, przepraszam, my będziemy jutro z rana, bo samoloty nie latają. Dbaj o nią.
-Nie ma sprawy.
-Cara, tak bardzo ci dziękuję, że byłaś przy niej i że ją wspierałaś.
-Lou, to moja przyjaciółka.
-Wiem, ale i tak dziękuję.
Potem zadzwoniłam do mamy Camille, która ze szczęścia się popłakała. Weszłam do Sali Camille pielęgniarka dała jej witaminy i dała się napić wody. Dziewczyna nic na oczy nie widziała. Pogłaskałam ją po dłoni i pocałowałam w czoło.
-Byłaś świetna.
Weszła lekarka.
-Jak ma się Camille?
-Śpi.
-To dobrze, sen to najlepsze lekarstwo. Proszę nie siedzieć długo…
-Dobrze.
Wyszłam na korytarz i kupiłam sobie kawę w automacie i usiadłam. Dopiłam ją, oparłam głowę o ścianę i zasnęłam.
Obudziło mnie szturchanie. Harry stał i pocałował mnie w usta.
-Kochanie.- przytuliłam go- gdzie Lou?
-U Cam.
-Przywieźli Lily?
-Za jakąś godzinę przywiozą. Robią jej ostatnie badania.
Otarłam ręką oko.
-Nie spałeś całą noc…
-Nie dało rady martwiliśmy się wszyscy, czy jest okej.
Niall usiadł po mojej drugiej stronie.

Camille
Otworzyłam oczy, Lou siedział i trzymał moją ręką. Miał na sobie zielony fartuch. Tak bardzo chciałam go przytulić, ale wszystko poniżej pasa mnie bolało. Pielęgniarka weszła do Sali i dała mi leki przeciwbólowe. Złapałam ją za rękę.
-Czy ona, czy moja córka, jest zdrowa?- szepnęłam.
-Jak ryba, zaraz ją przywiozę, tylko koleżanka musi ją ubrać.
Wyszła.
-Jak się czujesz?- spytał Lou.
-Okropnie, ale cieszę się, że mam płaski brzuch i wejdę w swoje stare sukienki.
Uśmiechnął się.
Chwilkę potem drzwi się otworzyły i kobieta w różowym fartuchu weszła z ubraną w różowe śpioszki dziewczynką. Moją słodką dziewczynką. Kobieta podała mi ją, żebym ją nakarmiła. Poinstruowała mnie i moja mała zaczęła ssać mleko z prawej piersi. To było takie piękne. Włosy miała ciemne. Lou wzruszył się i z jego oczu leciały kolejne łzy, wytarł je rękawem koszuli. Uśmiechnął się szeroko. Mała najadła się. Miała zamknięte oczka oddychała spokojnie. Czułam bicie jej malutkiego serduszka i przypomniało mi się jak usłyszałam je po raz pierwszy podczas usg kilka miesięcy temu.
-Chcesz ją potrzymać?
-Oczywiście, ale nie wiem, czy umiem.
-Włóż jedną rękę pod pupę, a drugą pod szyjkę, tak żeby je główka do tyłu nie uciekała.
Poradził sobie znakomicie. Uśmiechał się i zaczął nucić kołysankę i lekko kołysać Lily. Zasnęłam. Po chwili usłyszałam, jak weszła pielęgniarka, Lou dalej trzymał Lily.
-Uzupełniamy akt urodzenia.
-Lianna Tomlinson.- powiedziałam.
Spojrzałam na Louisa.
-Rodzice?
-Camille Montrose i Louis Tomlinson.- powiedział Lou.
-Wasi rodzice?
-Johanna i Mark Tomlinson, Linda i Steven Montrose.
-Kiedy się urodziła?- spytałam niemal bezgłośnie.
-11 stycznia, 23:39.
-A jaka waga i wzrost?
-3, 859 kg. 62 cm.
Uśmiechnęłam się.
Spała, więc Lou położył ją do łóżeczka.
-Zaraz wrócę.
Wyszedł na zewnątrz. Powiedział wszystkim o wszystkim i za kilka minut wrócił z balonami itd.
Powiesił je na ramie łóżka szpitalnego i położył na szafce kartki.
Zasnęłam.
Obudziłam się na okropny posiłek, którego i tak nie zjadłam poza ziemniakami. Lou przynosił mi jedzenie. Potem Lily zaczęła płakać i nakarmiłam ją, następnie zasnęłam mi na rękach. Pocałowałam ją w czoło. 

No i nadeszła ta wiekopomna chwila... 
Koncert był naprawdę udany, dziękuję Alice i Nicole za świetny występ, nasz debiut we trójkę...
Mam nadzieję, że rozdział się podoba.
Love ya All :)

3 komentarze:

  1. Wiedziałam, ze w tym rozdziale będzie rodzić. Ale i tak świetny, aż mi się litery na klawiaturze plątają :D :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyż nie śmieszne, że dzisiaj Ci pisałam w komentarzu na Oficjalnym Polskim Blogu o One Direction, że nie moge się doczekać aż Camille urodzi małą Lilly, a Ty dzisiaj dodajesz rozdział, w którym właśnie malutka się rodzi i wyszedł Ci świetnie! Jest po prostu genialny! Tylko szkoda, że Louis nie mógł być przy porodzie, biedny denerwował się. Dziękuje Ci za ten rozdział, w którym wydarzyło się to na co z niecierpliwością czekałam, a Ty to tak świetnie opisałaś, za co Ci jeszcze raz bardzo dziękuje!
    Pozdrawiam Marzena ze Śląska

    Ps. Czekam na to kiedy Lou zacznie narzekać na budzenie się po nocach by przewinąć lub nakarmić Lilly(choć karmić to puki co będzie ją Cam), może nie będzie narzekać? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. GEENIALLNE !!!! TEŻ JESTEM CIEKAWA CZY LOUISOWI BĘDZIE SIĘ PODOBAŁO WSTAWANIE W ŚRODKU NOCY. KOCHAM <3 http://opowiadanie1dblog.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń