Rano obudził mnie dzwonek telefonu. Otworzyłam oczy, a
Lou położył się na brzuchu.
-Halo?
-Camille,
tu Eddie.
-Hej.
Poczekaj chwilkę.
Wstałam powoli i wyszłam z sypialni zamykając ją
uprzednio.
-No
możesz mówić.
-Dostałem
zaproszenie dla ciebie na rozdanie nagród MTV za dwa tygodnie, jesteś
nominowana w czterech kategoriach: Teledysk Roku, Piosenkarka Roku, Debiut
Roku, Singiel Roku. Było by dobrze, gdybyś pojechała do NY…
-…Eddie,
ale jak ty sobie to wyobrażasz…
-…poczekaj,
Louis z chłopakami także jest nominowany, więc pojechałabyś z nimi…
-…ponownie
się pytam jak ty sobie to wyobrażasz…
-…Camille
obecność na tym rozdaniu, jest bardzo ważna, może zaważyć na twojej karierze…
-…
tak jakby jestem w 8 miesiącu ciąży, nie wiem, czy po prostu taka długa podróż
nie zaszkodzi dziecku…
-…rozmawiałem
z twoją lekarką i ona uważa, że twój stan jest bardzo dobry…
-…
ja teraz nie wiem, muszę pogadać z Louisem, najwyżej napiszę ci moją decyzję
sms- em.
-Dobrze,
ale proszę cię.
-Przemyślę
to. Do zobaczenia.
-Cześć.
Spojrzałam na zegarek. 10:45.
Pocałowałam chłopaka w ucho, położyłam się i zasnęłam.
Obudziłam się, tak gdzieś koło godziny 12:30. Louis ubierał się akurat.
-Wyspałaś się?- spytał zawiązując sznurek od dresów.
-Nie wiem.
-Coś się stało?
-Eddie dzwonił do mnie rano…
-… no i…
-Powiedział, że
jestem nominowana w nagrodach MTV w czterech kategoriach i że dobrze by
było, żebym tam pojechała.
-On wie w jakim jesteś stanie?
-Wie i on mówi, że gadał z moją lekarką i ona nie widzi
przeciwskazań…
-Chcesz tam jechać?
-Ja chcę jednego, żeby Lily była zdrowa.
-My z chłopakami także jesteśmy nominowani…
-Wiem, dlatego, jakoś tak bardziej poważnie do tego
podeszłam.
-Jeżeli lekarka nie widzi żadnych problemów, no to
mogłabyś jechać, może to zaważyć na Twojej późniejszej karierze…
Przemyślałam chwilkę słowa chłopaka.
-Masz rację, a kiedy wy wyjeżdżacie?
-Masz rację, a kiedy wy wyjeżdżacie?
-Za 3,4 dni.
-Ja pierdziele, przecież ja nie mam sukni…
-Może Cara coś uszyje…
-Ale to jest mało czasu, zadzwonię do niej i się spytam.
Odpiszę także Eddiemu.
-Ok.
Wykręciłam numer do Cary. Odebrała, a właściwie krzyknęła
do telefonu.
-HALO?! CZEKAJ!
HARRY, ŚCISZ TĄ MUZYKĘ, NIE SŁYSZĘ NIC!!!
-No
już. Co tam Camille?
-Mam
problem.
-Jaki?-
dziewczyna chyba się przestraszyła.
-Za
dwa tygodnie mam rozdanie nagród i nie mam sukienki…
-Hmmm…
Czekaj, co by pasowało na ciebie. Bardzo ładnie będzie wyglądał granat, albo
czerń… Przyjedź do mnie, bo muszę z ciebie zdjąć miarę… Zaraz znajdę jakiś
fajny materiał…
-Uszyjesz
mi ją?
-Oczywiście,
ta sukienka będzie przełomem w mojej karierze, mam wizję…
-Boże
Cara, kocham cię…
-Nie
ma za co, ale streszczaj się i przyjeżdżaj…
-Ok.
Ubrałam się, zjadłam przygotowane przez Louisa śniadanie
i pojechałam do Cary, mój chłopak z kolei pojechał do Liama, dziewczyna zdjęła
ze mnie miarę i po godzinie zabrała się do szycia. Nudziło mi się, więc
zostałam u mojej przyjaciółki i jej narzeczonego. Oglądałam telewizję, a Hazza
coś gotował. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Harry wytarł ręce i podszedł.
Otworzył je, stała tam kobieta, brunetka z włosami upiętymi w koka, była dość
niska, a jej stopy zdobiły czarne kozaki i mężczyzna- z deka łysy,
ubrany był w kurtkę z kożuszkiem przy szyi, a na nogach miał brązowe sztyblety.
Mieli może nie wiem, 35- 40 lat.
-Dzień dobry- powiedział mężczyzna- czy to tu mieszka
Cara Galderman?
-Państwo są z jakiejś gazety, albo telewizji?
-Nie, nie, nie, jesteśmy osobami czysto prywatnymi, mamy
sprawę do Cary…
-W takim razie, proszę…
Stanęli w
korytarzu i spojrzeli się na mnie, niepozornie wzięłam poduszkę i
zakryłam nią brzuch, a było to trudne.
-Cara! Ktoś do ciebie przyszedł.- Harry zawołał
narzeczoną.
Wyszła z pracowni. Kobieta uśmiechnęła się szeroko,
miałam wrażenie, że chce jej się płakać…
-Państwo w jakiej sprawie?- spytała.
-Nazywam się Eva, a to mój mąż Damien na nazwisko mamy
Galderman… no i jesteśmy twoimi rodzicami.
Spojrzałam na Carę. Jej ręka się zatrzęsła, do oczu
napłynęły łzy, na twarzy zrobiła się czerwona, aż jej żyła wyszła na szyi.
Harry patrzył się raz na mnie, raz na Carę, a raz na jej
rodziców.
-Problem w tym, że ja nie mam rodziców.- powiedziała
dziewczyna zaciskając dłoń w pięść.
-No tak, ale to ja cię urodziłam, a to jest twój ojciec.
-Ja nie mam ani matki, ani ojca, rozumiecie?
-Cara, 20 lat temu urodziłam cię i oddałam cię do okna
życia, bo nie mieliśmy pieniędzy na twoje wychowanie, jak się urodziłaś,
mieliśmy po 16 lat…
-… gówno mnie to obchodzi, kobieto, nie mam matki,
wychowałam się w przytułku…
-…ale Cara…- zwrócił się mężczyzna
-… nie wkurzaj mnie człowieku, nie życzę sobie, aby moje
imię było na twoich ustach- zauważyłam, że za ręki Cary kapie krew, Harry
podszedł do dziewczyny, chciał ją przytulić, ale dziewczyna się odsunęła- nie
mam rodziców, nigdy nie miałam i nigdy mieć nie będę, jestem sierotą, która
teraz ułożyła sobie życie, a wy tak sobie przychodzicie ni stąd ni zowąd i z
uśmiechem na twarzy oznajmiacie mi, że jesteście moimi rodzicami. Po co wy tu w
ogóle przyszliście…
-…chcieliśmy ci wszystko wytłumaczyć…
-… a ja mam głęboko gdzieś wasze jakiekolwiek słowa, może
zależy wam na jakichś pieniądzach, co? No przyznajcie się…
-… wiemy, że zrobiliśmy ci krzywdę…
-… krzywdę?! Czy wy rozumiecie w ogóle co znaczy to słowo?! Wiecie, jak czuje się dziecko, które jest samo?! Dojrzewa, dorasta i wchodzi w dorosłe życie samo?! Nie wiecie... Wy pewnie macie rodziców i dorastaliście przy nich...
-…nie mieliśmy pieniędzy…
-… gówno mnie to obchodzi, a poza tym, jeśli rzeczywiście nie mieliście pieniędzy trzeba było chociaż mnie odwiedzać, nie oczekiwałabym prezentów, słodyczy itp, ale miłości i zrozumienia...
-… Cara…
-…mówiłam coś… teraz wy nie istniejecie i jesteście dla
mnie nikim.
-…Cara…
-KU**A MÓWIŁAM COŚ… WYPIERD****CIE MI STĄD, BO JAK NIE TO
DZWONIĘ PO POLICJĘ… Harry, pomóż im wyjść.
Loczek zaprowadził ich do drzwi, ubrali się i wyszli.
Cara spojrzała na swoją rękę, poszła do łazienki. Zamykając się uprzednio.
Pukałam do niej, ale nie chciała otworzyć, przez cały czas odpowiadała mi
cisza. Hazza też próbował, był w takim szoku, w jakim nigdy go nie widziałam…
Po prawie trzech godzinach wyszła zapłakana, usiadła obok mnie na kanapie i
przytuliłam ją. Tak siedziałyśmy kolejną godzinę. Harry siedział naprzeciwko na
fotelu i patrzył się na nas. Nie wiedział co robić, było to widać w jego oczach…
Dziewczyna usiadła prosto i otarła łzy chusteczką. Podeszła do Hazzy, usiadła
mu na kolanach i wtuliła się w jego szyję. Chłopak otulił ją ramieniem i
pocałował w czoło. Po jakichś 20 minutach, dziewczyna uspokoiła się całkowicie,
wstała i poszła do pracowni. Usiadłam po turecku.
-I co teraz?- spytałam szeptem Hazzę.
-Nie wiem. To musi być jakaś masakra, dowiedzieć się z
dnia na dzień o rodzicach.
Kiwnęłam głową. Dzwonek do drzwi. Cara krzyknęła: Jeśli to znowu oni, dzwonię po gliny.
Hazza podszedł do drzwi. Louis.
-Przyszedłem odebrać ciężarną…- powiedział uśmiechnięty,
ale gdy zobaczył moją nieźle zamyśloną minę spojrzał na Hazzę- co się stało?-
dodał.
-Cam opowie ci później.
-Ok. Słonko jedziemy?
-Tak, poczekaj chwilkę.
Poszłam do pracowni Cary, dziewczyna przytuliła mnie
mocno i ucałowała w policzek.
-Jak skończę od razu zadzwonię…- szepnęła.
Uśmiechnęłam się.
-Papa Cara.
-Pa.
Pożegnałam się także z loczkiem, dałam mu całusa w
policzek, Lou pomógł założyć mi płaszcz i wyszliśmy. Opowiedziałam mu całą
historię, po wysłuchaniu jej był w niemałym szoku.
Ale nie dziwię mu się… Ja mało na zawał tam nie padłam.
-Jesteś głodna?- spytał, gdy przeszliśmy przez drzwi
frontowe.
-Nie.- pomógł mi zdjąć płaszcz. Ściągnęłam botki i
usiadłam na fotelu w salonie.
-A coś do picia?
-Nie, słonko, dziękuję, jedynie możesz mi przynieść
witaminy do łyknięcia.
Chłopak wyjął z pudełka tabletkę i ze szklanką wody
przyniósł mi do salonu. Połknęłam i popiłam. Podłożyłam sobie pod plecy
mięciutką poduszkę. Ulga, mój kręgosłup ledwo co żyje… Usłyszałam dźwięk
dzwonka mojego telefonu.
-Cholera jasna, chwili spokoju nie ma.
Lou wyszedł z kuchni, pogrzebał w torebce i odebrał go.
Słyszałam tylko jego odpowiedzi: Halo… nie Camille śpi,
co jej przekazać… nie mogę jej obudzić, odpoczywa… mam jej coś przekazać, czy
nie… w takim razie, dzwoń jutro… na razie.
-Kto to?
-Nikt ważny…- odpowiedział wyciszając mój telefon.
-Lou?
-Co?
-Kto to był?
-Nathan, nie wiem, perkusista.
-Co chciał?
-Nie wiem, powiedział, że zadzwoni jutro.
-Ok.
Coś mnie tknęło i usiadłam przy fortepianie. Zaczęłam. Po
chwili Lily kopnęła lekko. Oho zaczyna się. Przesuwałam palcami po kolejnych
klawiszach, a mała tańczyła, że aż musiałam przestać.
-Co jest?- spytał Lou, gdy nagle skończyłam.
-Tancerka…
Uśmiechnął się.
Dochodziła 18:00, włączyłam komputer. Weszłam na Youtube.
Ktoś dodał 1,5 godzinny filmik z mojego koncertu, nałożyłam słuchawki i
odtworzyłam. Nie wiem, w którym momencie przysnęłam. Otworzyłam oczy. Byłam na
Sali szpitalnej. W oknie naprzeciwko łóżka stali Niall, Liam, Hazza, Zayn,
płacząca Cara, moja mama, tata, brat, Kristen, ciocia Anne, Mama Louisa i wiele
innych osób. Na taborecie obok siedzi Louis i trzyma moją bladą rękę, czuję,
jak spadają na nią ciepłe kropelki. Moja dłoń się trzęsie. Lou trzyma na rękach
Lily, ale ona nie jest niemowlakiem, to już duża dziewczynka, co najmniej
dwuletnia… Patrzy się raz na mnie, raz na swojego tatę. Nagle zauważyła białego
gołąbka w oknie i zeskoczyła z kolan Louisa. Patrzę się na nią, a ona lekko
puka w szybkę. Gołąbek opiera główkę o szybę… Robi się ciemno, Louis wykrzykuje
moje imię, słyszę głęboki szloch Cary, mama Louisa woła Lily i słyszę, jak
wychodzą z sali… Boże, Camille, obudź się, obudź…
Otworzyłam oczy. Było ciemno, na moim czole czułam
kropelki potu, oddychałam bardzo nierównomiernie. Moje dłonie się trzęsły.
Odłożyłam komputer na bok, zamknęłam od niego klapę. Zapaliłam światło. To na
szczęście był zły sen… Napiłam się wody. Była godzina 1:04.
Weszłam na górę i wzięłam prysznic. Lou spał. Ubrałam koszulkę
i położyłam się koło niego. Chłopak obudził się, gdy kładłam się obok niego.
Przykrył mnie kołdrą. Położył rękę na brzuchu i zasnęliśmy.
Gruba sprawa, nie?
Zaraz zaczynam się uczyć niemca i fizyki... Miłego czytania, dziewczyny.
Love ya All :)
Gruba sprawa, nie?
Zaraz zaczynam się uczyć niemca i fizyki... Miłego czytania, dziewczyny.
Love ya All :)
To tylko sen, to tylko sen... Chcesz mnie zabić? Ciekawe co sie stanie na tej gali. To musiał być szok dla Cary, biedna. Jestem strasznie ciekawa co będzie w następnym rozdziale.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i kocham!
Marzena ze Sląska
Jaaa! Ci rodzice jacyś nie poważni. Biedna Cam musi się tak męczyć. Świetny jak zawsze <333.
OdpowiedzUsuńSuper. Sporo akcji było w tym rozdziale.
OdpowiedzUsuńCzekam na next
Mmmm : **
OdpowiedzUsuńSuper rozdział!!! :)
OdpowiedzUsuń