-Oki. A teraz przepraszam, muszę iść potańczyć.-
odłożyłam szklankę i podążyłam ku parkietowi, dziewczyny szalały, muzyka the
Best. Muszę pochwalić Jima. Siedziałam w klubie do około 5 nad ranem, w ogóle
nie rozmawiałam z Louisem. Wpół do 6 poszłam po żakiet i wyszłam, nogi bolały
mnie strasznie, ściągnęłam buty, wrzesień to w Holmes Chapel, najładniejszy
miesiąc, rosa na trawie, słońce wyłania się zza wzgórza. Pięknie, podśpiewywałam
sobie piosenkę The Wanted- Chasing the sun. Ktoś jechał za mną i mnie
obserwował. Odwróciłam się i oprzytomniałam. Adam. Naprawdę teraz musiał się tu
pokazać.
-Cześć Słoneczko!- wysiadł z samochodu, podszedł do mnie
i złapał za ramię.
-Daj mi spokój.
-Ej, no weź myślałem, że pogadamy, ostatnio nam
przerwano…
-Nie, nie dokończymy tej rozmowy, nie chcę o tym gadać.
-Czemu? Źle ci było ze mną.
-Czego ty ode mnie chcesz? Przecież to ty mnie
zostawiłeś.
-Oj, nie unoś się tak, bo cię ktoś jeszcze usłyszy.
-Nie, zostaw mnie. Odwal się !- uderzyłam go w twarz.
-CO?! JA MAM SIĘ ODWALIĆ?! POŻAŁUJESZ TEGO!- przerzucił
mnie sobie przez ramię i wrzucił mnie do samochodu, krzyczałam,
-LOU! LOU! HARRY! RATUNKU!- płakałam, tak mocno
żałowałam, że nie wróciłam z Carą i Harrym do domu, bałam się co może zrobić,
było mi gorąco, duszno, nagle nastała ciemność.
Zemdlałam, obudziłam się gdzieś w jakiejś stodole,
oborze, nie wiem co to było, próbowałam się ruszyć, ale moje ciało , było
przyciśnięte do krzesła, na którym siedziałam, usta zaciśnięte taśmą klejącą
były suche jak wiór, tak bardzo chciało mi się pić. Mój brzuch burczał co
chwilę. W pewnej chwili drewniane drzwi, otworzyły się z lekka, a do środka
wszedł Adam.
-Teraz żałujesz? Na pewno żałujesz, że nie wróciłaś do domu
z tym twoim pedziem.
Chciałam krzyknąć: Nie mów tak na niego, ale wyszło z
tego jedno wielkie coś nie zrozumiałego.
-Przestań się bulwersować, i tak cię nikt nie znajdzie,
jesteśmy zbyt daleko od miasta. Co ja mam z Tobą zrobić? Potrzymam cię tu kilka
dni, trochę pogłodujesz, ale jestem dobry, więc przyniosłem dla ciebie picie.-
zerwał mi z ust taśmę, co bolało niewyobrażalnie, wydałam z siebie okrzyk.
Przyłożył mi szklankę do ust, woda, działała na mnie jak zbawienie, zimna woda.
Podczas gdy piłam powiedział:
-Może jak za kilka dni przyjdę do ciebie i rzucisz go-
wodę którą miałam w ustach wyplułam na twarz Adama. Ten otarł się i z całej
siły uderzył mnie w twarz, krzesło przewróciło się na ziemię, łza poleciała mi
z oka. Adam wyszedł nawet mnie nie podnosząc. Czułam straszny ból w szczęce.
Nagle zauważyłam niedaleko leżące szkiełko, zaczęłam się przysuwać do niego,
tak aby je chwycić. Złapałam je w dłoń i obróciłam tak, aby szkiełko dotykało
sznurka, którym byłam przywiązana. Zaczęłam lekko pocierać, miałam wrażenie, że
coś kapało mi z ręki. Krew. Nie poddałam się, po jakimś czasie linka, była
cieniutka, że przy odrobinie siły, zerwałam, wyswobodziłam się.
***Oczami Cary***
Obudziłam się z lekkim bólem głowy, Harry leżał obok mnie
na plecach, spał, wstałam powoli i poszłam do toalety wziąć prysznic. Umyłam
włosy i twarz. Owinięta ręcznikiem i z turbanem na głowie wyszłam z łazienki,
weszłam do pokoju. Hazza dalej spał, sięgnęłam do walizki po bieliznę i ciuchy.
Rozczesałam włosy, nie suszyłam ich. Wyszłam na balkon. Sięgnęłam po telefon i
zadzwoniłam do Camille.
Pierwszy sygnał, drugi, trzeci, czwarty.
-Halo?- odebrał
męski głos.
-Louis,
czy to ty?
-Kto
mówi?
-Przepraszam
to chyba pomyłka.
-Też
tak sądzę.
Rozłączyłam się. Sprawdziłam jeszcze, kurde, przecież to
jest numer Camille, cholera, a jak ona zdradziła Louisa. Nie, niemożliwe.
Weszłam z powrotem do środka. Tym razem postanowiłam zadzwonić z telefonu
Hazzy.
Pierwszy sygnał.
-Kto tu znowu?
-Nazywam
się, Cara Galderman i ten numer komórkowy należy do mojej przyjaciółki,
Camille, czy przypadkiem nie znalazł pan tego telefonu gdzieś.
-Nie
moja droga, telefon nie znalazłem, a zabrałem twojej koleżance.
-CO?!
-Tak,
widzisz, jak wracała dzisiaj nad ranem do domu, trafiłem na nią na ulicy, no i
zabrałem ze sobą, jest teraz w bardzo ciekawej miejscówce. Bardzo jej się tam
podoba.
-Człowieku,
gdzie ona jest?!
-Nie
unoś się tak panienko, bo się nie dowiesz…
-Boże
co ty jej zrobiłeś?
-Była
niegrzeczna, arogancka, pyskata i bezczelna, to ją wziąłem ze sobą.
-Jeżeli
coś jej się stanie, to przyrzekam ci, że jak cię złapią, to osobiście cię
zabiję.- mówiłam przez łzy.
-Uuu,
boję się…
-Mów,
gdzie ona jest…
-Hmmm…
To jest miejsce, gdzie razem się spotykaliśmy, gdy jeszcze byliśmy parą.
-Adam…-
wyszeptałam- ty zboczeńcu…, jak mogłeś to zrobić…, przecież wy byliście ze
sobą…
-No
właśnie, teraz, jak ja chcę do niej wrócić to ona jest zajęta, więc pokutuje.
-Gdzie
ona jest?
-Szukaj
aż znajdziesz…- rozłączył się.
Usiadłam na łóżku, gdzie ona może być…, gdzie chodzili na
randki…, było takie miejsce…, ona uwielbiała tam chodzić… zaraz… Jezu… wiem…, ubrałam
się, wzięłam swój telefon do torebki, zbiegłam na dół, założyłam trampki i
sięgnęłam po rower, który stał w garażu, mama Harry’ego zawołała za mną: Cara,
gdzie idziesz?, na co ja odkrzyknęłam: Szukać Camille. Jechałam co sił w nogach,
aż za miasteczko, skręciłam do lasu, gdzie wiodła droga ku starej stodole na
polu. Tam właśnie powinna być Cam. Nikogo dookoła nie było więc, położyłam
rower w polu, tak aby nikt nie widział go. Obejrzałam się jeszcze raz,
otworzyłam drzwi, na ziemi leżała Camille, miała podbite oko i krew sączyła się
z jej ręki. Próbowała wyswobodzić się z lin. Podbiegłam do niej i pomogłam jej
-Cami.
-Cara.
-Jezu dziękuję ci!- powiedziałam do siebie.
-Jak mnie tu znalazłaś?
-Teraz nie ma czasu, na wyjaśnienia, chodź szybko.
Wstała i wybiegłyśmy ze stodoły. Przestraszyłam się, gdy
ujrzałam Adama opierającego się o swój motor, dziwne, że go nie słyszałyśmy.
-Wiedziałem, że tu trafisz…
-Po co ją porwałeś?
-Bo tak mi się chciało.
-Jesteś psycholem.
Zaczął do nas podchodzić, bałam się, i ja i Cam. Chwycił
nas za włosy, bezskutecznie broniłyśmy się i z powrotem zaciągnął do stodoły,
wyrwał mi torebkę, przywiązał mnie do Camille, zakleił buzie taśmą i wrzucił w
siano. Potem pojechał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz