sobota, 18 maja 2013

Rozdział 18



-Oki. A teraz przepraszam, muszę iść potańczyć.- odłożyłam szklankę i podążyłam ku parkietowi, dziewczyny szalały, muzyka the Best. Muszę pochwalić Jima. Siedziałam w klubie do około 5 nad ranem, w ogóle nie rozmawiałam z Louisem. Wpół do 6 poszłam po żakiet i wyszłam, nogi bolały mnie strasznie, ściągnęłam buty, wrzesień to w Holmes Chapel, najładniejszy miesiąc, rosa na trawie, słońce wyłania się zza wzgórza. Pięknie, podśpiewywałam sobie piosenkę The Wanted- Chasing the sun. Ktoś jechał za mną i mnie obserwował. Odwróciłam się i oprzytomniałam. Adam. Naprawdę teraz musiał się tu pokazać.
-Cześć Słoneczko!- wysiadł z samochodu, podszedł do mnie i złapał za ramię.
-Daj mi spokój.
-Ej, no weź myślałem, że pogadamy, ostatnio nam przerwano…
-Nie, nie dokończymy tej rozmowy, nie chcę o tym gadać.
-Czemu? Źle ci było ze mną.
-Czego ty ode mnie chcesz? Przecież to ty mnie zostawiłeś.
-Oj, nie unoś się tak, bo cię ktoś jeszcze usłyszy.
-Nie, zostaw mnie. Odwal się !- uderzyłam go w twarz.
-CO?! JA MAM SIĘ ODWALIĆ?! POŻAŁUJESZ TEGO!- przerzucił mnie sobie przez ramię i wrzucił mnie do samochodu, krzyczałam,
-LOU! LOU! HARRY! RATUNKU!- płakałam, tak mocno żałowałam, że nie wróciłam z Carą i Harrym do domu, bałam się co może zrobić, było mi gorąco, duszno, nagle nastała ciemność.
Zemdlałam, obudziłam się gdzieś w jakiejś stodole, oborze, nie wiem co to było, próbowałam się ruszyć, ale moje ciało , było przyciśnięte do krzesła, na którym siedziałam, usta zaciśnięte taśmą klejącą były suche jak wiór, tak bardzo chciało mi się pić. Mój brzuch burczał co chwilę. W pewnej chwili drewniane drzwi, otworzyły się z lekka, a do środka wszedł Adam.
-Teraz żałujesz? Na pewno żałujesz, że nie wróciłaś do domu z tym twoim pedziem.
Chciałam krzyknąć: Nie mów tak na niego, ale wyszło z tego jedno wielkie coś nie zrozumiałego.
-Przestań się bulwersować, i tak cię nikt nie znajdzie, jesteśmy zbyt daleko od miasta. Co ja mam z Tobą zrobić? Potrzymam cię tu kilka dni, trochę pogłodujesz, ale jestem dobry, więc przyniosłem dla ciebie picie.- zerwał mi z ust taśmę, co bolało niewyobrażalnie, wydałam z siebie okrzyk. Przyłożył mi szklankę do ust, woda, działała na mnie jak zbawienie, zimna woda. Podczas gdy piłam powiedział:
-Może jak za kilka dni przyjdę do ciebie i rzucisz go- wodę którą miałam w ustach wyplułam na twarz Adama. Ten otarł się i z całej siły uderzył mnie w twarz, krzesło przewróciło się na ziemię, łza poleciała mi z oka. Adam wyszedł nawet mnie nie podnosząc. Czułam straszny ból w szczęce. Nagle zauważyłam niedaleko leżące szkiełko, zaczęłam się przysuwać do niego, tak aby je chwycić. Złapałam je w dłoń i obróciłam tak, aby szkiełko dotykało sznurka, którym byłam przywiązana. Zaczęłam lekko pocierać, miałam wrażenie, że coś kapało mi z ręki. Krew. Nie poddałam się, po jakimś czasie linka, była cieniutka, że przy odrobinie siły, zerwałam, wyswobodziłam się.
***Oczami Cary***
Obudziłam się z lekkim bólem głowy, Harry leżał obok mnie na plecach, spał, wstałam powoli i poszłam do toalety wziąć prysznic. Umyłam włosy i twarz. Owinięta ręcznikiem i z turbanem na głowie wyszłam z łazienki, weszłam do pokoju. Hazza dalej spał, sięgnęłam do walizki po bieliznę i ciuchy. Rozczesałam włosy, nie suszyłam ich. Wyszłam na balkon. Sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do Camille.
Pierwszy sygnał, drugi, trzeci, czwarty.
-Halo?- odebrał męski głos.
-Louis, czy to ty?
-Kto mówi?
-Przepraszam to chyba pomyłka.
-Też tak sądzę.
Rozłączyłam się. Sprawdziłam jeszcze, kurde, przecież to jest numer Camille, cholera, a jak ona zdradziła Louisa. Nie, niemożliwe. Weszłam z powrotem do środka. Tym razem postanowiłam zadzwonić z telefonu Hazzy.
Pierwszy sygnał.
-Kto tu znowu?
-Nazywam się, Cara Galderman i ten numer komórkowy należy do mojej przyjaciółki, Camille, czy przypadkiem nie znalazł pan tego telefonu gdzieś.
-Nie moja droga, telefon nie znalazłem, a zabrałem twojej koleżance.
-CO?!
-Tak, widzisz, jak wracała dzisiaj nad ranem do domu, trafiłem na nią na ulicy, no i zabrałem ze sobą, jest teraz w bardzo ciekawej miejscówce. Bardzo jej się tam podoba.
-Człowieku, gdzie ona jest?!
-Nie unoś się tak panienko, bo się nie dowiesz…
-Boże co ty jej zrobiłeś?
-Była niegrzeczna, arogancka, pyskata i bezczelna, to ją wziąłem ze sobą.
-Jeżeli coś jej się stanie, to przyrzekam ci, że jak cię złapią, to osobiście cię zabiję.- mówiłam przez łzy.
-Uuu, boję się…
-Mów, gdzie ona jest…
-Hmmm… To jest miejsce, gdzie razem się spotykaliśmy, gdy jeszcze byliśmy parą.
-Adam…- wyszeptałam- ty zboczeńcu…, jak mogłeś to zrobić…, przecież wy byliście ze sobą…
-No właśnie, teraz, jak ja chcę do niej wrócić to ona jest zajęta, więc pokutuje.
-Gdzie ona jest?
-Szukaj aż znajdziesz…- rozłączył się.
Usiadłam na łóżku, gdzie ona może być…, gdzie chodzili na randki…, było takie miejsce…, ona uwielbiała tam chodzić… zaraz… Jezu… wiem…, ubrałam się, wzięłam swój telefon do torebki, zbiegłam na dół, założyłam trampki i sięgnęłam po rower, który stał w garażu, mama Harry’ego zawołała za mną: Cara, gdzie idziesz?, na co ja odkrzyknęłam: Szukać Camille. Jechałam co sił w nogach, aż za miasteczko, skręciłam do lasu, gdzie wiodła droga ku starej stodole na polu. Tam właśnie powinna być Cam. Nikogo dookoła nie było więc, położyłam rower w polu, tak aby nikt nie widział go. Obejrzałam się jeszcze raz, otworzyłam drzwi, na ziemi leżała Camille, miała podbite oko i krew sączyła się z jej ręki. Próbowała wyswobodzić się z lin. Podbiegłam do niej i pomogłam jej
-Cami.
-Cara.
-Jezu dziękuję ci!- powiedziałam do siebie.
-Jak mnie tu znalazłaś? 
-Teraz nie ma czasu, na wyjaśnienia, chodź szybko.
Wstała i wybiegłyśmy ze stodoły. Przestraszyłam się, gdy ujrzałam Adama opierającego się o swój motor, dziwne, że go nie słyszałyśmy.
-Wiedziałem, że tu trafisz…
-Po co ją porwałeś?
-Bo tak mi się chciało.
-Jesteś psycholem.
Zaczął do nas podchodzić, bałam się, i ja i Cam. Chwycił nas za włosy, bezskutecznie broniłyśmy się i z powrotem zaciągnął do stodoły, wyrwał mi torebkę, przywiązał mnie do Camille, zakleił buzie taśmą i wrzucił w siano. Potem pojechał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz