Obudziłam się koło 11:00, przykryta biała kołdrą, nie
otwierając oczu położyłam rękę obok siebie, gdzie najprawdopodobniej spał mój
chłopak. No właśnie, czy pytanie czy powinnam go tak nazywać, może ta noc nic
dla niego nie znaczyła… Muszę z nim pogadać, tylko jak mam się do tego zabrać.
Właściwie to gdzie on jest? Otworzyłam oko i zobaczyłam go przy lustrze ubrany,
czesze się.
-Modnisia- powiedziałam do siebie.
-Ooo, nie śpisz już. To dobrze, twoja mama mówiła, że jak
się obudzisz, to masz zejść na dół.
-Po co?
-Nie wiem, kazała mi przekazać.
-Boże, nie chce mi się.
-Ubieraj się, nie chce mieć z twoją mamą na pieńku.
-Zaraz, najpierw musimy pogadać.
-O czym?
-No bo… tego… no… ja… nie wiem… czy my… no wiesz…
jesteśmy razem… no bo niby… dzisiaj w nocy… wiesz…
-Tak, jeśli chcesz.
-No chcę, a ty?
-Ja też.
-Ale nie uważasz, że to trochę za szybko?
-Myślałem o tym bardzo dużo i doszedłem do wniosku, że
nie, jeśli chcemy być razem.
-To dobrze.
Ubrałam się,
uczesałam w koka i zeszłam na dół. Eric z Kristen dekorowali ogródek, Tata dmuchał balony, mama dokańczała przygotowywanie jedzenia.
-No nareszcie.
-Przepraszam, że musiałaś tyle czekać. Co mogę zrobić?
-Musisz pojechać po tort.
-Do Sweeties?
-Nie, musisz jechać do Chester.
-Ale to jest przecież 50 km stąd.
-Musisz jechać, ja dokańczam przygotowywanie jedzenia.
-Dobra.- sięgnęłam po kluczyki. Zawołałam:
-Lou?
-Słucham.
-Jedziesz ze mną po tort?
-No.
-To chodź.
-Idę…
Chłopak zbiegł na dół, założył buty i ruszyliśmy ku
samochodowi. Na moje nieszczęście Cara akurat stała na ganku i pomagała wnosić
cioci Anne zakupy. Nawet nie spojrzała w moją stronę, ja spuściłam wzrok i
wsiadłam do samochodu, boże znowu się rozklejam, łza, jedna, druga.
-Słoneczko, czemu płaczesz?
-Jak myślisz?- powiedziałam łkając.
-Cami, pogodzicie się, przecież nie można się kłócić o
jakąś błahostkę.
-Wiem, ale…
-Żadnego ale. Ja poprowadzę, chodź zamienimy się
miejscami.
-Dobrze.
Wyjechaliśmy z domu, trochę poprawił mi się humor, pilotowałam
Louisowi. Śpiewaliśmy piosenki, które leciały w radiu. Dojechaliśmy do
cukierni, odebrałam tort, mieliśmy dość dużo czasu do przyjazdu rodziny do nas
do domu, więc poszliśmy do pobliskiej kafejki, na kawę i lody. Po 30 minutach
wróciliśmy do auta i z powrotem do mojego rodzinnego domu. Rozmawialiśmy
trochę. Wreszcie zaparkowaliśmy pod moim domem. Wzięłam tort i zamknęłam
samochód. Weszłam do domu, ściągnęłam buty i zaniosłam do kuchni, mama schowała
go do lodówki. Urodziny małej zaczynały się o 16:00, była 14:00, więc poszłam
się przebrać. Lou przyglądał
mi się, gdy się ubierałam.
-Co ty się tak patrzysz?
-Sorry, zamyśliłem się, co mówiłaś?
-Pytałam, czemu mi się przyglądasz?
-Nie mogę uwierzyć, że wreszcie cię mam.
-Jak wreszcie?
-No bo, już dawno chciałem ci powiedzieć, że…
-Że?
-Cię kocham.
-Od kiedy się we mnie bujałeś?
-Szczerze?
-Tak.
-Od początku.
-Fajnie wiedzieć.
-A ty?
-Ja?
-No.
-Od początku cię lubiłam, zdawałeś mi się taki otwarty na
nowe znajomości, podobałeś mi się, ale tak naprawdę to jak przyjechaliście do NY, przyprawiałeś mnie o zawał... - zaśmiałam się.
-Naprawdę, aż tak na ciebie działam? - podszedł do mnie łapiąc mnie
za biodra.
-Teraz już nie.- próbowałam mówić jak najbardziej
obojętnie.
-Ale jak to? Przecież ty mnie tak mocno kochasz…
-A kto ci tak powiedział?
-No ty.
-Niby kiedy?
-Przed chwilą, nie pamiętasz?
-Średnio, chyba musisz mi przypomnieć.- wskazałam na
usta.
-O ty!- wbił swoje usta w moje, jego ręce z
bioder schodziły w dół, na pośladki, objęłam jego szyję, zaczerpnęłam
powietrza. Lou przyparł mnie do ściany. Zapomniałam zamknąć drzwi na klucz,
więc chwilę później do mojego pokoju wparował Eric.
E: Hej Camille, mama cię woła.
Oderwałam się od mojego chłopaka.
C: Czy nikt cię nie nauczył pukać?
E: No.
C: To się naucz, nie przeszkadzaj mi i wyjdź.
Wróciłam do wcześniejszego zajęcia. Eric dalej stał w
drzwiach.
-NO WEŹ WYJDŹ!!!- krzyknęłam.
-Ale mama cię woła.
-BOŻE!!!! Lou my jeszcze do tego wrócimy.- ten się
zaśmiał i dał mi soczystego buziaka, po czym zeszłam na dół.
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam je. Babcia, druga
babcia, dziadek, drugi dziadek. Całuski, uściski, prezenty i jeszcze wiele
innych rzeczy, wszyscy poszli do ogrodu, tam siedziała chyba cała moja rodzina
w składzie: Mama- Linda, Tata- Steven, Eric, Kristen, solenizantka- Lizzie,
babcia Isabella, dziadek Richard, babcia Julie, dziadek Mark, ciocia Helen
(siostra mojej mamy), wujek Danny, ciocia Rosalie, ciocia Elisabeth, ciocia
Tracy ( te wszystkie to siostry taty), wujek Carol, Tom, Josh, moje kuzynki:
Amelie, Cynthia, Danielle, Nina, Sally, a teraz kuzyni: George, Edward, Will,
Peter, Mike i Paul, a do tego jeszcze ciocia Anne (mama Hazzy), Gemma, Robin,
Harry, Louis. Brakowało mi jednej osoby- mojej najbliższej przyjaciółki, Cary.
Siedzi sama teraz, Harry powinien z nią być, ale jest tu. Może się z nią
pokłócił. Nie, oni się nie kłócą. Zbyt bardzo się kochają. Lizzie siedziała na
różowym tronie, który kupiłam jej w zeszłym roku, odśpiewaliśmy jej Happy
Birthday. Zjedliśmy tort, ganiałam z chłopakami, za moimi kuzynami. Bardzo
śmieszna sytuacja wynikła. Otóż Sally moja 6- letnia kuzynka, powiedziała
Harry’emu, że go kocha, jednak ten mówił jej, że ma dziewczynę, ona nie
wierzyła, więc wpadłam na pomysł. Wzięłam małą na ręce i podążyłam do ogródka
cioci Anne, weszłyśmy do salonu.
-Sally masz misję.
-Jaką?
-Pokażę ci pokój, w którym siedzi dziewczyna Harry’ego,
ale powiesz jej, że Camille przeprasza, za to co zrobiła i że obiecuje, że
będzie mówiła jej wszystko. Dobrze?
-Tak- kiwnęła głową blondyneczka.
-No to chodź.- weszłyśmy po schodach na górę- wskazałam
palcem na pomieszczenie, gdzie siedziała Cara. Dziewczynka wbiegła tam
szczerząc się do brunetki.
-Hej- powiedziała mała.
-No cześć, co tam?
-Dobrze, mam ci coś do powiedzenia.
-Słucham.
-No to tak- dziewczynka wzięła głęboki oddech, położyła
rękę na biodrze- ja kocham Harry’ego, a ty jesteś jego dziewczyną, więc chyba
wiesz co powinnaś zrobić. A tak poza tym to Camille cię przeprasza i obiecuje,
że będzie mówiła ci wszystko.
-A skąd o tym wiesz?
-Powiedziała mi tak.
-To o Harry’m też?
-Nie to już powiedziałam ja.
-A gdzie jest Camille?
-Czeka na mnie.
-Zaprowadzisz mnie do niej?
-Chodź.- dziewczynka chwyciła ją za rękę i ruszyły ku
salonowi, gdzie ja siedziałam.
Gdy tylko usłyszałam kroki, podniosłam wzrok i zobaczyłam
Carę, schodzącą w dół, z Sally.
-Wypełniłam swoje zadanie, mogę już iść?- zwróciła się do
mnie.
-Spisałaś się fantastycznie, leć do dzieciaków.- i małej
już nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz