niedziela, 29 września 2013

Rozdział 68.



4 grudnia, 9:23
Jestem z chłopakami w NY, jutro odbywa się gala. Codziennie mamy próby. Na szczęście nie muszę siedzieć tyle co chłopcy, będą występować, a ja będę raz ogłaszała nominowanych w kategorii Przystojniak roku. Podobno, miała wręczać nagrodę Taylor Swift, ale ja jestem fajniejsza… no i seksownie wyglądam w tej sukience, właśnie, nie opowiedziałam wam o sukience. Bajka, Cara przeszła samą siebie. Jest cała czarna, pospolity krój, ale jak pięknie leży. Sukienka bez ramiączek ze specjalnym wycięciem na nogę, właśnie tak. Do tego mam czarną kopertówkę i czarne Loubutiny z czerwoną podeszwą. Prawdopodobnie Mary przyjedzie do mnie i uczesze mnie. Planuję mieć rozpuszczone włosy, ale jeszcze nie wiem, co na to Mary. Z kolei koleżanka Mary ma zamiar zrobić mi grube krechy linerem i obowiązkowo czerwona szminka. Kontrast musi być… Zjadłam z chłopakami śniadanie i około 10:00 byliśmy pod Areną, gdzie miała odbywać się gala. Wzięli mnie jako pierwszą, powiedziałam co miałam powiedzieć i usiadłam na miejscu publiczności. Patrzyłam się, jak chłopcy śpiewają One Way Or Another po 20 razy. Ktoś przysiadł się z mojej lewej strony i właściwie szturchnął lekko.
Odwróciłam wzrok na tę osobę… Domyślasz się kto to był, droga czytelniczko? Blondie z bordowymi ustami i toną pudru,  wiesz teraz o kogo chodzi?
Tsaaaa…
-Jestem Taylor Swift.- uśmiechnęła się słodko i wyciągnęła w moją stronę rękę.
Popatrzyłam najpierw na nią, a potem na jej ręką. Podałam jej swoją.
-Rosie.- potrząsnęłam swoją dłonią jej dłoń.
-Widzę, że w tym roku mamy dodatkowego gościa.
Wiedziałam, że zacznie temat. Uśmiech na twarzy i jedziemy dalej.
-A jakoś tak wyszło…- uśmiechnęłam się, ale miałam ochotę rzygać krwią i wypluć żołądek, wątrobę i trzustkę…
Harry patrzył się na mnie.
-Chłopiec, czy dziewczynka?
-Dowiem się dopiero po narodzinach…
-Oooo… a to prawda, że szczęśliwym tatusiem będzie Louis Tomlinson?
-Tak…- uśmiechnęłam się.
-Mogę dotknąć?
-Ale, że brzucha?- spytałam z sarkazmem.
Kiwnęła głową.
W pewnym momencie pisnęła, że aż podskoczyłam.
-Chyba kopnęło.
Odwróciłam głowę i powiedziałam na stronie: Chyba tobie.
-Mówiłaś coś, czy się przesłyszałam?
-Zachciało mi się kichnąć…
-No to na zdrowie…
Ktoś zaczął mówić przez mikrofon. I Knew You Were Trouble. Taylor poszła uprzednio machając mi.
Chłopcy usiedli wokół mnie.
-Byliście świetni.
-Dzięki, dobrze ci się gadało?- spytał Niall.
A ja wybuchnęłam krótkim śmiechem i zakończyłam powagą mówiąc: Nie. Wtedy to oni wybuchli. Liam z Zaynem prawie turlali się, a Niall właściwie był aż siny…
-Co w tym takiego śmiesznego?- spytałam.
-Oj słonko, jesteś najfantastyczniejszą kobietą na świecie…- powiedział Lou i cmoknął mnie w usta.
-Ba…
-Kiedy kończycie?
-Za godzinę. Przećwiczymy jeszcze raz, ale musimy poczekać na swoją kolej.
Oglądaliśmy występ Rihanny, Justina, Taylor i The Wanted…
Walks Like Rihanna
Patrzyłam na Louisa, gdy tamci występowali, nawet nie próbował zerkać na scenę, patrzył przez cały czas w ekran telefonu. Jeden z nich bodajże, Tom? Zaraz cholera, nie… Nie no dobrze, Tom Parker. W każdym razie ten chłopak gapił się przez cały występ na mnie. Szepnęłam siedzącemu obok Harry’emu.
-Z kim z The Wanted, Lou ma najbardziej na pieńku?
-Ze wszystkimi prócz Nathana, ale najbardziej z Tomem.
-To ten w środku?
-Tak.
-I to on nazwał Louisa gejem?
-Nie, to Siva i Max tak mówili.
-Aha.
Koniec piosenki TW.
One Way Or Another.
Chłopcy wstali, a Lou pocałował mnie w usta. Przygryzłam lekko wargę, gdy odchodził. Schodząc ze sceny i kierując się w stronę wyjścia TW odwracali się i gadali coś do siebie. Jakoś nie zwracałam na nich uwagi. Moi chłopcy zaśpiewali i mogliśmy jechać do hotelu. Idąc w stronę wyjścia, z korytarza wyszli faceci z TW. Widząc naszą szóstkę zatrzymali się, a że ja szłam z przodu przyspieszyłam kroku i szłam najpewniej jak mogłam. Wystukiwałam obcasami kolejne kroki. Tom szedł z przodu, więc ja mu z bara, że prawie się przewrócił. W kobiecie tkwi siła…, a nie przepraszam w kobietach… Obróciłam głowę, żeby tylko kątem oka widzieć jego reakcję. Wszyscy spojrzeli się na mnie, a ja uśmiechnęłam się do siebie. Drzwi się otworzyły i wsiedliśmy do busa.
-Co to było?- spytał Liam.
-Przez przypadek.- zrobiłam podkówkę- zakręciło mi się w głowie, to normalne u kobiet w ciąży.
-Ty jesteś skarb, nie kobieta…

-No może…- spojrzałam na paznokcie.
Wszyscy zaczęli się śmiać.
Spojrzałam na telefon: Cara Galderman zmieniła zdjęcie profilowe na Twitterze. Kliknęłam. Podświetliłam na cały ekran i pokazałam Hazzie, ten tylko uśmiechnął się pięknie i ustawił sobie na tapecie. Po 10 minutach byliśmy pod hotelem tym samym co na imprezie noworocznej, nawet w tym samym apartamencie…
Wspomnienia…

Retrospekcja
31 grudnia 2012r.
(..) Chłopaki też ubrali się fajnie, ale to my wyglądałyśmy zjawiskowo, zjechaliśmy na dół. W korytarzu był tłum ludzi meldowali się w hotelu, a także niektórzy wchodzili już do wielkiej Sali. Był zarezerwowany dla nas stolik. Usiedliśmy przy nim, podano nam drinki. Popijaliśmy je. W ogóle do środka weszła Cara Delevigne usiadła z nami, wkręciła się na tę imprezę przez jej koleżankę, która jest tu organizatorką. Zaczęła się zabawa, DJ zaczął od typowo klubowych numerów takich jak Icona Pop- I Love it. Koło 3 godzin później zaczął zwalniać tempo. Siedziałam przy stoliku i patrzyłam jak Cara tańczy z Hazzą, gdy podszedł do mnie Louis, wyciągnął rękę i spytał:
-Czy poświęci mi pani chwilę na taniec?
-Dla pana zawsze.
Podałam mu dłoń i tańczyliśmy, wtuliłam się w niego, czułam się tak swobodnie w jego objęciach, a jednocześnie bezpiecznie. Podniosłam głowę z jego ramion i objęłam jego szyję. Swoimi ustami dotknęłam jego ciepłych i miękkich warg, pogłębiał pocałunek, złapał w biodrach mocno, stanęliśmy w miejscu na samym środku parkietu, staliśmy i całowaliśmy się, czułam, że on w ogóle nie chce się oderwać ode mnie, zbliżała się godzina 24:00, wszyscy poszli na Times Square, na Sali zostaliśmy sami, poszliśmy do pokoju, stamtąd mieliśmy widok na panoramę Nowego Jorku, a co najważniejsze na Times Square, usiedliśmy razem na sofie, było wyraźnie słychać odliczanie ludzi. 5… 4… 3… 2… 1… HAPPY NEW YEAR!!!
-Wszystkiego najlepszego w nowym roku, kotku…
-Dziękuję ci, też ci tego życzę.
Louis podał mi kieliszek z szampanem, upiłam łyka, odstawiłam go na stolik i pocałowałam go, tym razem, chłopak był brutalny, nigdy tak nie był, było dla mnie nie małym szokiem takie jego zachowanie, wziął mnie na ręce i pognaliśmy do sypialni, od której to zamknęliśmy drzwi na klucz… (…)

Brakuje mi niektórych rzeczy…
Liam pomógł mi rozebrać się z płaszcza, ściągnęłam buty i położyłam się na łóżku w sypialni mojej i Louisa. Chłopcy zamówili pizzę, ale ja jakoś nie miałam ochoty. Zaraz zasnęłam. Gdy otworzyłam znowu oczy, na dworze panowała ciemność, no ale w końcu w zimę już o 16:00 robi się ciemno. Miałam zamknięte drzwi, chłopcy grali w piłkę. Niall kopnął piłkę i trafił gola. Louis leżał załamany, że nie obronił. W salonie było bardzo jasno, aż musiałam zmrużyć oczy. Oparłam się o ścianę. Zayn z Liamem podeszli do mnie, wzięli na ręce i położyli na kanapie.
-Rzeczywiście jesteś teraz ciężka.- westchnął Zayn, udając zmęczonego. Dostał za to kuksańca ode mnie.
-I tak nas kochasz…- powiedział odchodząc w stronę „boiska”.
Włączyłam telewizor. Leciało Keeping Up With Kardashians. Wszyscy się tam pozmieniali, Kourtney urodziła drugie dziecko, a Kim pierwsze. W pewnym momencie złapał mnie skurcz, ale najlepsze, że chłopcy byli wtedy na dole i zamawiali kolację. Próbowałam równomiernie oddychać. Ale bóle robiły się coraz mocniejsze. Poleciała mi pierwsza łza… Skuliłam się.
-Lily, proszę, jeszcze nie… poczekaj do stycznia, proszę… Mamusia cię prosi, jeszcze nie musisz wychodzić.
Momentalnie skurcze odpuściły.
-Grzeczna dziewczynka…
Poszłam do łazienki i nalałam sobie wody do wanny. Rozebrałam się i weszłam do niej. Gorąca woda działa tak bardzo rozluźniająco… Miałam wrażenie, że zaraz zasnę, umyłam włosy i po dwóch godzinach wyszłam z wanny. Ubrałam koszulkę Louisa, w której ZAWSZE śpię i swoje czarne spodenki. Rozczesałam włosy i uplotłam warkocza na boku. Wyszłam z łazienki napiłam się wody i połknęłam tabletki. Położyłam się do łóżka i momentalnie zasnęłam. Niall z Louisem i Liamem oglądali jakiś film. Hazza i Zayn gadali przez telefon. Życzyłam wszystkim dobranoc i dałam każdemu całuska w policzek, no prawie każdemu, ten MÓJ dostał bonus w usta.  

5 grudnia, 10:44
Słodkie pocałunki w usta? Najpiękniejsza pobudka na świecie. Lily była dzisiaj bardzo grzeczna w nocy, chyba była zmęczona tak samo jak mama. Cała piątka nie spała, gdy wyszłam z pokoju, Zayn wychodził z toalety, a Niall wchodził, usiadłam na kolanach Louisa i wtuliłam się w jego szyję. Pocałował mnie w czoło. Położył rękę na brzuchu, a Lily kopnęła.
-Karateka…- westchnęłam.
Blondynek wyszedł. Pobiegłam, jeżeli tak można nazwać powolny chód ciężarnej, do łazienki. Umyłam twarz, pomalowałam się i upięłam włosy w wysokiego kucyka. Wyszłam, a Liam z Niallem rozkładał talerze i kładł jedzenie na stole. Weszłam do sypialni. Lou ubierał się. Obrócił się widząc mnie szeroko się uśmiechnął. Miał na sobie tylko czarne bokserki od Calvina Kleina. Podeszłam do niego i dotknęłam ręką jego klatki piersiowej. Chłopak z kolei położył swoją rękę na mojej. Czułam bicie jego serca. Puk, puk…… puk, puk…… puk, puk…..
Nagle chłopak uniósł dłoń i dotknął nią mojego prawego policzka w jego oczach widziałam miłość. Ja swoją dłonią dotknęłam jego policzka, pocałowałam go pierwsza delikatnie i nie chciałam, żeby było inaczej, jest dobrze tak jak jest… moje serce należy do niego, na zawsze.

Dziś niedziela, jutro do szkoły, niestety... Jak wam się podoba? 
Pamiętajcie, że możecie mnie pytać o wszystko a asku i w komentarzach.
Miłego czytania...

środa, 25 września 2013

Rozdział 67.



Rano obudził mnie dzwonek telefonu. Otworzyłam oczy, a Lou położył się na brzuchu.
-Halo?
-Camille, tu Eddie.
-Hej. Poczekaj chwilkę.
Wstałam powoli i wyszłam z sypialni zamykając ją uprzednio.
-No możesz mówić.
-Dostałem zaproszenie dla ciebie na rozdanie nagród MTV za dwa tygodnie, jesteś nominowana w czterech kategoriach: Teledysk Roku, Piosenkarka Roku, Debiut Roku, Singiel Roku. Było by dobrze, gdybyś pojechała do NY…
-…Eddie, ale jak ty sobie to wyobrażasz…
-…poczekaj, Louis z chłopakami także jest nominowany, więc pojechałabyś z nimi…
-…ponownie się pytam jak ty sobie to wyobrażasz…
-…Camille obecność na tym rozdaniu, jest bardzo ważna, może zaważyć na twojej karierze…
-… tak jakby jestem w 8 miesiącu ciąży, nie wiem, czy po prostu taka długa podróż nie zaszkodzi dziecku…
-…rozmawiałem z twoją lekarką i ona uważa, że twój stan jest bardzo dobry…
-… ja teraz nie wiem, muszę pogadać z Louisem, najwyżej napiszę ci moją decyzję sms- em.
-Dobrze, ale proszę cię.
-Przemyślę to. Do zobaczenia.
-Cześć.
Spojrzałam na zegarek. 10:45.
Pocałowałam chłopaka w ucho, położyłam się i zasnęłam. Obudziłam się, tak gdzieś koło godziny 12:30. Louis ubierał się akurat.
-Wyspałaś się?- spytał zawiązując sznurek od dresów.
-Nie wiem.
-Coś się stało?
-Eddie dzwonił do mnie rano…
-… no i…
-Powiedział, że  jestem nominowana w nagrodach MTV w czterech kategoriach i że dobrze by było, żebym tam pojechała.
-On wie w jakim jesteś stanie?
-Wie i on mówi, że gadał z moją lekarką i ona nie widzi przeciwskazań…
-Chcesz tam jechać?
-Ja chcę jednego, żeby Lily była zdrowa.
-My z chłopakami także jesteśmy nominowani…
-Wiem, dlatego, jakoś tak bardziej poważnie do tego podeszłam.
-Jeżeli lekarka nie widzi żadnych problemów, no to mogłabyś jechać, może to zaważyć na Twojej późniejszej karierze…
Przemyślałam chwilkę słowa chłopaka.
-Masz rację, a kiedy wy wyjeżdżacie?
-Za 3,4 dni.
-Ja pierdziele, przecież ja nie mam sukni…
-Może Cara coś uszyje…
-Ale to jest mało czasu, zadzwonię do niej i się spytam. Odpiszę także Eddiemu.
-Ok.
Wykręciłam numer do Cary. Odebrała, a właściwie krzyknęła do telefonu.
-HALO?! CZEKAJ!
HARRY, ŚCISZ TĄ MUZYKĘ, NIE SŁYSZĘ NIC!!!
-No już. Co tam Camille?
-Mam problem.
-Jaki?- dziewczyna chyba się przestraszyła.
-Za dwa tygodnie mam rozdanie nagród i nie mam sukienki…
-Hmmm… Czekaj, co by pasowało na ciebie. Bardzo ładnie będzie wyglądał granat, albo czerń… Przyjedź do mnie, bo muszę z ciebie zdjąć miarę… Zaraz znajdę jakiś fajny materiał…
-Uszyjesz mi ją?
-Oczywiście, ta sukienka będzie przełomem w mojej karierze, mam wizję…
-Boże Cara, kocham cię…
-Nie ma za co, ale streszczaj się i przyjeżdżaj…
-Ok.
Ubrałam się, zjadłam przygotowane przez Louisa śniadanie i pojechałam do Cary, mój chłopak z kolei pojechał do Liama, dziewczyna zdjęła ze mnie miarę i po godzinie zabrała się do szycia. Nudziło mi się, więc zostałam u mojej przyjaciółki i jej narzeczonego. Oglądałam telewizję, a Hazza coś gotował. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Harry wytarł ręce i podszedł. Otworzył je, stała tam kobieta, brunetka z włosami upiętymi w koka, była dość niska, a jej stopy zdobiły czarne kozaki i mężczyzna- z deka łysy, ubrany był w kurtkę z kożuszkiem przy szyi, a na nogach miał brązowe sztyblety. Mieli może nie wiem, 35- 40 lat.
-Dzień dobry- powiedział mężczyzna- czy to tu mieszka Cara Galderman?
-Państwo są z jakiejś gazety, albo telewizji?
-Nie, nie, nie, jesteśmy osobami czysto prywatnymi, mamy sprawę do Cary…
-W takim razie, proszę…
Stanęli w  korytarzu i spojrzeli się na mnie, niepozornie wzięłam poduszkę i zakryłam nią brzuch, a było to trudne.
-Cara! Ktoś do ciebie przyszedł.- Harry zawołał narzeczoną.
Wyszła z pracowni. Kobieta uśmiechnęła się szeroko, miałam wrażenie, że chce jej się płakać…
-Państwo w jakiej sprawie?- spytała.
-Nazywam się Eva, a to mój mąż Damien na nazwisko mamy Galderman… no i jesteśmy twoimi rodzicami.
Spojrzałam na Carę. Jej ręka się zatrzęsła, do oczu napłynęły łzy, na twarzy zrobiła się czerwona, aż jej żyła wyszła na szyi.
Harry patrzył się raz na mnie, raz na Carę, a raz na jej rodziców.
-Problem w tym, że ja nie mam rodziców.- powiedziała dziewczyna zaciskając dłoń w pięść.
-No tak, ale to ja cię urodziłam, a to jest twój ojciec.
-Ja nie mam ani matki, ani ojca, rozumiecie?
-Cara, 20 lat temu urodziłam cię i oddałam cię do okna życia, bo nie mieliśmy pieniędzy na twoje wychowanie, jak się urodziłaś, mieliśmy po 16 lat…
-… gówno mnie to obchodzi, kobieto, nie mam matki, wychowałam się w przytułku…
-…ale Cara…- zwrócił się mężczyzna
-… nie wkurzaj mnie człowieku, nie życzę sobie, aby moje imię było na twoich ustach- zauważyłam, że za ręki Cary kapie krew, Harry podszedł do dziewczyny, chciał ją przytulić, ale dziewczyna się odsunęła- nie mam rodziców, nigdy nie miałam i nigdy mieć nie będę, jestem sierotą, która teraz ułożyła sobie życie, a wy tak sobie przychodzicie ni stąd ni zowąd i z uśmiechem na twarzy oznajmiacie mi, że jesteście moimi rodzicami. Po co wy tu w ogóle przyszliście…
-…chcieliśmy ci wszystko wytłumaczyć…
-… a ja mam głęboko gdzieś wasze jakiekolwiek słowa, może zależy wam na jakichś pieniądzach, co? No przyznajcie się…
-… wiemy, że zrobiliśmy ci krzywdę…
-… krzywdę?! Czy wy rozumiecie w ogóle co znaczy to słowo?! Wiecie, jak czuje się dziecko, które jest samo?! Dojrzewa, dorasta i wchodzi w dorosłe życie samo?! Nie wiecie... Wy pewnie macie rodziców i dorastaliście przy nich...
-…nie mieliśmy pieniędzy…
-… gówno mnie to obchodzi, a poza tym, jeśli rzeczywiście nie mieliście pieniędzy trzeba było chociaż mnie odwiedzać, nie oczekiwałabym prezentów, słodyczy itp, ale miłości i zrozumienia...
-… Cara…
-…mówiłam coś… teraz wy nie istniejecie i jesteście dla mnie nikim.
-…Cara…
-KU**A MÓWIŁAM COŚ… WYPIERD****CIE MI STĄD, BO JAK NIE TO DZWONIĘ PO POLICJĘ… Harry, pomóż im wyjść.
Loczek zaprowadził ich do drzwi, ubrali się i wyszli. Cara spojrzała na swoją rękę, poszła do łazienki. Zamykając się uprzednio. Pukałam do niej, ale nie chciała otworzyć, przez cały czas odpowiadała mi cisza. Hazza też próbował, był w takim szoku, w jakim nigdy go nie widziałam… Po prawie trzech godzinach wyszła zapłakana, usiadła obok mnie na kanapie i przytuliłam ją. Tak siedziałyśmy kolejną godzinę. Harry siedział naprzeciwko na fotelu i patrzył się na nas. Nie wiedział co robić, było to widać w jego oczach… Dziewczyna usiadła prosto i otarła łzy chusteczką. Podeszła do Hazzy, usiadła mu na kolanach i wtuliła się w jego szyję. Chłopak otulił ją ramieniem i pocałował w czoło. Po jakichś 20 minutach, dziewczyna uspokoiła się całkowicie, wstała i poszła do pracowni. Usiadłam po turecku.
-I co teraz?- spytałam szeptem Hazzę.
-Nie wiem. To musi być jakaś masakra, dowiedzieć się z dnia na dzień o rodzicach.
Kiwnęłam głową. Dzwonek do drzwi. Cara krzyknęła: Jeśli to znowu oni, dzwonię po gliny.
Hazza podszedł do drzwi. Louis.
-Przyszedłem odebrać ciężarną…- powiedział uśmiechnięty, ale gdy zobaczył moją nieźle zamyśloną minę spojrzał na Hazzę- co się stało?- dodał.
-Cam opowie ci później.
-Ok. Słonko jedziemy?
-Tak, poczekaj chwilkę.
Poszłam do pracowni Cary, dziewczyna przytuliła mnie mocno i ucałowała w policzek.
-Jak skończę od razu zadzwonię…- szepnęła.
Uśmiechnęłam się.
-Papa Cara.
-Pa.
Pożegnałam się także z loczkiem, dałam mu całusa w policzek, Lou pomógł założyć mi płaszcz i wyszliśmy. Opowiedziałam mu całą historię, po wysłuchaniu jej był w niemałym szoku.
Ale nie dziwię mu się… Ja mało na zawał tam nie padłam.
-Jesteś głodna?- spytał, gdy przeszliśmy przez drzwi frontowe.
-Nie.- pomógł mi zdjąć płaszcz. Ściągnęłam botki i usiadłam na fotelu w salonie.
-A coś do picia?
-Nie, słonko, dziękuję, jedynie możesz mi przynieść witaminy do łyknięcia.
Chłopak wyjął z pudełka tabletkę i ze szklanką wody przyniósł mi do salonu. Połknęłam i popiłam. Podłożyłam sobie pod plecy mięciutką poduszkę. Ulga, mój kręgosłup ledwo co żyje… Usłyszałam dźwięk dzwonka mojego telefonu.
-Cholera jasna, chwili spokoju nie ma.
Lou wyszedł z kuchni, pogrzebał w torebce i odebrał go.
Słyszałam tylko jego odpowiedzi: Halo… nie Camille śpi, co jej przekazać… nie mogę jej obudzić, odpoczywa… mam jej coś przekazać, czy nie… w takim razie, dzwoń jutro… na razie.
-Kto to?
-Nikt ważny…- odpowiedział wyciszając mój telefon.
-Lou?
-Co?
-Kto to był?
-Nathan, nie wiem, perkusista.
-Co chciał?
-Nie wiem, powiedział, że zadzwoni jutro.
-Ok.
Coś mnie tknęło i usiadłam przy fortepianie. Zaczęłam. Po chwili Lily kopnęła lekko. Oho zaczyna się. Przesuwałam palcami po kolejnych klawiszach, a mała tańczyła, że aż musiałam przestać.
-Co jest?- spytał Lou, gdy nagle skończyłam.
-Tancerka…
Uśmiechnął się.
Dochodziła 18:00, włączyłam komputer. Weszłam na Youtube. Ktoś dodał 1,5 godzinny filmik z mojego koncertu, nałożyłam słuchawki i odtworzyłam. Nie wiem, w którym momencie przysnęłam. Otworzyłam oczy. Byłam na Sali szpitalnej. W oknie naprzeciwko łóżka stali Niall, Liam, Hazza, Zayn, płacząca Cara, moja mama, tata, brat, Kristen, ciocia Anne, Mama Louisa i wiele innych osób. Na taborecie obok siedzi Louis i trzyma moją bladą rękę, czuję, jak spadają na nią ciepłe kropelki. Moja dłoń się trzęsie. Lou trzyma na rękach Lily, ale ona nie jest niemowlakiem, to już duża dziewczynka, co najmniej dwuletnia… Patrzy się raz na mnie, raz na swojego tatę. Nagle zauważyła białego gołąbka w oknie i zeskoczyła z kolan Louisa. Patrzę się na nią, a ona lekko puka w szybkę. Gołąbek opiera główkę o szybę… Robi się ciemno, Louis wykrzykuje moje imię, słyszę głęboki szloch Cary, mama Louisa woła Lily i słyszę, jak wychodzą z sali… Boże, Camille, obudź się, obudź…
Otworzyłam oczy. Było ciemno, na moim czole czułam kropelki potu, oddychałam bardzo nierównomiernie. Moje dłonie się trzęsły. Odłożyłam komputer na bok, zamknęłam od niego klapę. Zapaliłam światło. To na szczęście był zły sen… Napiłam się wody. Była godzina 1:04.
Weszłam na górę i wzięłam prysznic. Lou spał. Ubrałam koszulkę i położyłam się koło niego. Chłopak obudził się, gdy kładłam się obok niego. Przykrył mnie kołdrą. Położył rękę na brzuchu i zasnęliśmy.

Gruba sprawa, nie?
Zaraz zaczynam się uczyć niemca i fizyki... Miłego czytania, dziewczyny.
Love ya All :)

sobota, 21 września 2013

Rozdział 66.



4 miesiące później, 25 listopada, 15:00
Koniec nagrań, nareszcie, nie mogłam się doczekać. Mam spokój i teraz muszę się poświęcić tylko Lily. Moje słoneczko będzie miało 3 grudnia 8 miesięcy. Jest zdrowa i bardzo lubi dokuczać mamie, okropnie kopie w nocy. Louis wraca dzisiaj z Japonii, mieli tam ostatnie cztery koncerty w ramach TMH Tour. Nie widzieliśmy się od dwóch miesięcy. Wreszcie spędzimy trochę czasu ze sobą, a poza tym musimy pomalować pokój małej. Wybrałam już farbę na ściany, mebelki, zabawki, łóżeczko, przewijak, firanki i inne duperele.
Co do prasy i mediów… Ogarnęli się dopiero jak byłam w szóstym miesiącu. To i tak długo. Ubierałam bardzo luźne sukienki, wręcz worki. Niektórzy krytykowali mnie, że beznadziejnie zmieniłam swój styl… No, ale nie wiedzieli, że jestem w ciąży. Było to tak, że poszłam na zakupy do sklepu, ubrałam wówczas najluźniejszą sukienkę, ale brzuch już dotykał materiału. Wtedy zawrzało, nie mogłam dostać się do domu, bo była tu podstawiona cała chmara reporterów. Eddie załatwił mi taką ochronę jak dla świadka koronnego… Teraz Ben i Ian chodzą ze mną wszędzie, a jak chcę gdzieś wyjść to dzwonię po nich. Z fankami też ostatnio było nieprzyjemnie, szczególnie z tymi anty-. Powstały akcje na Twitterze: #Haterosieschild, #rosieschildonlyforcash. Wiele stresu miałam właśnie przez to. Chłopcy podczas wywiadów wypowiadali się na ten temat, prócz Louisa, któremu wszyscy zabronili (chłopak jakby zaczął, to mógłby powiedzieć coś nieodpowiedniego…). Np.
Reporter: Na pewno słyszeliście o akcjach (…) co sądzicie o nich?
Niall: Rosie, jest naszą bardzo dobrą przyjaciółką i najbardziej boli nas to, że nasi fani zrobili takie akcje…
Liam: Nie wiem, dlaczego powstało coś takiego. Sądzę, że fani powinni się cieszyć z tego, że i Louis i Rosie są szczęśliwi.
Harry: Dziwną sytuacją jest to, że dlaczego fani uwzięli się na dziecko… Ja do tej pory tego nie rozumiem i jest mi przykro, bo gdy ktoś obraża mi kogoś bliskiego, obraża także mnie.
Itd.
Coś właśnie takiego. Jak byłam u Louisa w USA na kilka dni to była jazda na temat Larry’ego. Chyba każda wie, kim jest Larry Stylinson. Byłam wtedy z Louisem w Centrum Handlowym i to było jakoś tydzień po odkryciu mediów, że jestem w ciąży.


Wszystko widać na zdjęciu. Louis wkurzył się tak mocno, że przez cały dzień do nikogo się nie odzywał, a jak już ktoś się do niego odezwał to zabijał wzrokiem…
Jak wiadomo także, One Direction mają swoje fanki i te anty-. Co do fanek normalnych, bardzo ciepło i radośnie przyjęły informację o ciąży… Moi fani tak samo. Niektórzy przysyłają mi kartki i prezenty.
W każdym razie. Siedzę teraz w domu i gram sobie na fortepianie, dałam ochroniarzom dzień wolnego. Mała tak skacze, że ja nie wiem… Muszę czasami przerywać, bo boję się, że dostanę skurczów. Coś czuję, że muzyka to będzie jej drugie życie… Po 10 minutach nie dawałam już rady, zamknęłam klapę od fortepianu i poszłam do kuchni po jabłko. Ugryzłam i złapał mnie okropny ból, wypuściłam z ręki owoc i skuliłam się. Poleciała mi pierwsza łza. Jednak po chwili przestało boleć. Odchyliłam koszulkę i dotknęłam dłonią gołego brzucha.
-Lily, musisz jeszcze poczekać…
Oparłam głowę o oparcie od fotela. Włączyłam sobie telewizor. Jednak po chwili przysnęłam. Jak zwykle obudziło mnie kopanie córeczki.
-Oj ty złośnico, nie dasz się mamie wyspać…
Kopnęła jeszcze raz.
Spojrzałam na zegarek. 16:15.
Poszłam do łazienki, załatwiłam potrzeby i odgrzałam sobie zupy pomidorowej. Zjadłam i ponownie usiadłam na fotelu. Sięgnęłam po jakąś kolorową gazetę, którą Cara ostatnio zostawiła.



Okazało się, że był to Harper’s Bazaar, do którego jakiś czas temu Cara miała sesję.  Od razu do niej zadzwoniłam i pogratulowałam okładki. Dziewczyna ucieszyła się, że mi się spodobała. Nakrzyczałam trochę na nią, że wcześniej mi nie pokazała, ale tłumaczyła się, że zapomniała.
Około godziny 18:00 usłyszałam stukanie kluczy w drzwiach frontowych. Wstałam z fotela lekko podtrzymując się. Cholernie bolał mnie kręgosłup. Syknęłam lekko z bólu i spojrzałam na drzwi. Lou w swojej ulubionej bordowej czapce i zielonej kurtce, wszedł do środka. Postawił walizkę i gdy mnie zobaczył podszedł i mocno przytulił. Następnie pocałowałam go namiętnie. Brakowało mi tego, jak cholera. Oderwałam się od niego. A chłopak kucnął i zaczął gadać do brzucha. Gdy tylko się odezwał mała kopnęła mnie tak mocno, że aż musiałam usiąść. Chłopak lekko się przestraszył widząc moją reakcję, ale uspokoiłam go.
-Teraz będę tylko z wami… Każda minuta i każda sekunda…- spojrzał się na mnie, a ja pogłaskałam go po policzku. Po czym chłopak wstał i wpił się w moje usta. Następnie skierował się na szyję. Zaczął się dobierać do koszulki, ale w porę go zatrzymałam… Westchnął ciężko i włączył wodę na herbatę. Opowiadał mi o koncertach w Australii, Nowej Zelandii i Japonii. A Lily przez cały czas kopała. Córeczka tatusia… Zrobiliśmy kolację, nie przepraszam Louis zrobił… Zjedliśmy wspólnie i około 20:00 poszliśmy się wykąpać. O 21:00 położyliśmy się i ja byłam zmęczona i mój chłopak także.

27 listopada, 10:02
Dziś mała była wyjątkowo grzeczna, Lou robił naleśniki było czuć ich zapach w całym domu. Ubrałam dresy i bluzę. Zeszłam na dół. Chłopak podśpiewywał sobie Blue Velvet, a ja po cichu zeszłam na dół i zaczęłam śpiewać z nim.
-To jest moja ulubiona piosenka…- szepnęłam, gdy jego usta znajdowały się kilka milimetrów od moich. Patrzył się w moje oczy jak zahipnotyzowane, jego z kolei były rozpalone tak jak zawsze lubiłam… uniosłam lekko brew i szepnęłam mu na ucho: naleśniki ci się palą…
Uśmiechnął się, a ja usiadłam przy stoliku w jadalni.
-Zjemy mocniej podpieczone.- powiedział dalej się uśmiechając.
-Oki.
Zjedliśmy przez cały czas uśmiechając się do siebie.
-A jak nagrania?
-Dobrze, mam naprawdę dobry materiał na płytę.
-Cieszę się.
-Co dziś robimy?
-Z tego co wiem, to niedługo przyjadą meble to pokoju Lily. A poza tym muszę pomalować pokój.
-Pomogę ci…
-Nie możesz się przemęczać…
-Nie przesadzaj, jeszcze nie rodzę…
-Ale już niedługo.
-Jeszcze nie teraz. 
-Dobrze, ale nic nosić nie będziesz…
-Obiecuję…
-Dobrze.
Usłyszałam dźwięk telefonu i wstałam powoli. Podeszłam do stolika.
-Halo?
-Hej kochana.
-No cześć.
-Co dziś robicie?
-Malujemy pokój dla Lily…
-Ej, a możemy się dołączyć?
-Ale w sensie?
-No ja, Hazza i kilka innych osób by przyszło pomóc.
-Kto?
-Chłopcy i moja koleżanka.
-Dobra, to wbijajcie za dwie godziny.
-Ok. Do zobaczenia.
-Pa Cara.
-Kto to?
-Cara z chłopakami i koleżanką przyjdą pomóc.
-O to fajnie. Nie będziesz się przemęczać.
-Lou powoli zaczynasz mnie dobijać.
-Ale i tak mnie kochasz…
-Racja.
Mój chłopak pojechał do sklepu, by odebrać farbę, gdy go nie było przyjechały mebelki. Poprosiłam faceta, żeby wniósł je do środka. Wyszło na to, że cały salon obstawiony był łóżeczkiem, komodą, regałem, przewijakiem, stoliczkiem, krzesełkami itd. Zapłaciłam za wszystko 5000 funtów. Lou wrócił. Przebrał się w stare dresy i koszulkę. Jakieś 5 minut później wbiła do domu ferajna. Od razu zaczęli malować. Po około 1,5 godziny, pokoik miał już kolor jagodowy. Zrobiłam dla wszystkich zapiekankę, przynajmniej tak mogłam się przydać. Do jutra farba powinna wyschnąć. Wtedy chłopcy pozanoszą meble na górę. Ale to jutro. Dzisiaj postanowiłam, że pojadę z Carą, Harrym i Louisem kupić wózek dla Lily, a także jakieś ciuszki. Gdy wszyscy zjedli Niall z Zaynem i Liamem powoli zaczynali się zbierać, bo jadą do domów. Koleżanka Cary także. Przebraliśmy się i pojechaliśmy do sklepu. Oglądnęłam, ale żaden jakoś specjalnie nie przypadł mi do gustu. Cara z Hazzą wybierali ciuszki, które ja potem brałam, albo nie. Louis poszedł do kierowniczki i spytał, czy nie ma więcej wózków. Kobieta niechętnie odpowiedziała, że jest jeszcze jeden. Wyprowadziła biały wózek z dużymi czarnymi kołami. Od razu się w nim zakochałam.
-A ten?- spytał Louis.
-Idealny.
-Dobrze, to my go weźmiemy…
-Proszę podejść do kasy…
Podeszłam do mojej przyjaciółki i jej narzeczonego. Uzbierała się wielka góra śpioszków, spodenek, bluzeczek, czapeczek itd. Zapłaciliśmy masę pieniędzy, ale opłacało się. Do tego kupiliśmy jeszcze zarąbisty smoczek… Około 18:00 wróciłam z Louisem do domu. Cara z Hazzą pojechali do siebie. Lou poszedł się wykąpać, a ja chciałam zrobić sobie herbatę. Nagle złapał mnie skurcz, tak mocny jak nigdy, oparłam się o blat i próbowałam równomiernie oddychać. Znów… Boże, usiadłam na krześle… Po chwili ustąpiło…
-Słonko, jeszcze nie czas na ciebie, w brzuchu jest lepiej.- powiedziałam. Usiadłam na fotelu w salonie. Wypiłam cały kubek herbaty i oparłam głowę o oparcie fotela. Zasnęłam.
Mój brzuch, Lily przez cały czas kopie. Co ciekawe, jestem w swoim łóżku, a zasnęłam na dole. Lou musiał dźwigać taką kobyłę jak ja teraz… W łazience paliło się światło, Lou musiał tam być. Usiadłam lekko podpierając się rękoma.
-Czy ty naprawdę chcesz matkę doprowadzić do stanu nieużywalności?- powiedziałam do Lily.
Kopnęła jeszcze raz. Lou wyszedł zaspany i zgasił światło w łazience.
-Czemu nie śpisz?
-Lily tańczy.
Zaśmiał się po cichu.
-Zamknij oczy, może ona też zaśnie.
-Miejmy nadzieję.
Położyłam głowę na poduszkę i przytuliłam się do Louisa. Wkrótce zasnęłam. Lily chyba też poszła spać.

Zaraz skończę robić niemiecki i jadę z mamą na zakupy... Rozdział nie wiem kiedy... Pewnie niedługo... Kocham was wszystkie... Miłego czytania !

Ps.
Bardzo mi miło, że czytają mojego bloga takie dziewczyny, jak Marzena... Dzięki wielkie za poświęcenie czasu na czytanie moich wypocin! :)
 (Oczywiście Alice to honorowa czytelniczka mojego bloga i stylistka charakteru, wyglądu i wszystkich wydarzeń związanych z Carą, z którą zresztą jest bardzo blisko :-*)